FacebookInstagram

Welcome to the bark side

  • Główna
  • Natalia
  • Peppa
  • Współpraca
  • Kontakt

Ostatnio, będąc na sielskim spacerze z moim psem, miałam ochotę wygarnąć co niektórym, że chyba powinni trochę pomyśleć, zanim wypuszczą psa, ze swojego podwórka, na „pastwę losu”. W końcu JA idę ze swoim psem i mam go na smyczy.
Nasuwały mi się myśli, że pewnie o tegoteż (a był to shih tzu) psa nie dbają. Z pewnością w domu je najgorsze marketowe karmy, bo niewątpliwie takie mu najbardziej smakują, a właściciele nie mogą polemizować. W końcu, jeśli piesek tak chcę, tak musi być. Wiedzieliście?
“Bo przecież małych piesków nie trzeba szkolić” - przypomniałam sobie pewien mit, o szkoleniu mikropsów, zaciskając zęby.

Ale po chwili skarciłam się w myślach - przecież ja też nie jestem ideałem. Nigdy nie byłam. I nigdy się nim nie stanę. Wielu rzeczy nie wiedziałam. Nadal nie wiem. I może nawet się tego nie dowiem. Albo dowiem, tyle że po fakcie.

Mój pies nie ma wszystkiego co najlepsze i nie je najlepszej karmy. A mimo wszystko o niego dbam, kocham go i staram się pogłębiać swoją wiedzę.

I nie wszyscy mogą to zauważyć. Być może istnieją tacy ludzie, którzy żyją w przekonaniu, że Peppa to pies, o którego się nie dba. Może ktoś poddaję się mitowi, o tym, że kiedy pies mieszka na wsi - musi żyć na krótkim łańcuchu, w obskurnej budzie, jeść resztki? Dajmy na to.

Ale Wy akurat nie (chyba) - a przynajmniej dlatego, że znacie prawdę, albo mi wierzycie. Ale przecież inni ludzie, mogą tak pomyśleć?
Bo wcześniej tak było i wyrobił się taki mit. Jakiś odsetek ludzkości nadal w to wierzy i przekazuje swoje przekonania dalszym pokoleniom. I oni - prędzej czy później - też w to uwierzą. Będą się przyzwyczajać, że tak powinno być, bo tak przystoi, albo bo tak ktoś widział...
I słuchamy tego wszystkiego, jak głupcy lub sami wyrabiamy sobie idee.
Nie mniej, jednak może być to stwierdzenie bezpodstawne.

Ja pomyślałam, że ten shih tzu to mikropies, który żyje na własnych zasadach, a jego przewodnicy (a raczej - moim zdaniem - on był ich przewodnikiem) są jego służącymi, bo “tak mi się wydawało”.
W zasadzie się nie dowiedziałam, czy tak rzeczywiście jest. W związku z tym nie mogę rozpowiadać innym, że ten też przedstawiciel rasy shih tzu, ma złe warunki i wszystko mu wolno, bo to są moje przypuszczenia.
Ale mogę mieć też podstawy. A ja zdecydowanie podstaw nie miałam.

Trudno jest nie uważać się za lepszego. Łatwo uważać innych (zwłaszcza jednostkę psiarzy, bo o nich w tym wpisie) za gorszych. A już w ogóle wtedy, gdy mamy udokumentowany przypadek leje się z nas jad.

“Nagini, zabij” - mógłbyś powiedzieć, gdybyś - rzecz jasna - przypominał Voldemorta (a głęboko wierzę, że instynkt samozabijający Ci się nie włączył i nie włączy), ale pomyśl.

Czy Ty nie popełniasz błędów? Wyręcze cię w odpowiedzi na toteż pytanie - popełniasz. I będziesz popełniać, ale z drugiej strony będziesz się też ciągle dokształcać.
Inni też popełniają. Ale spójrz na sytuację z pozytywnej strony, bo przecież muszą być jakieś pozytywy - mówię niczym jakaś mądra księżniczka z bajek Disneya, która - jak mi się wydaje
Zamiast pogrążać się w przemyśleniach, o tym co źle ludzie robią i że ty z pewnością zrobiłbyś to lepiej, pomyśl o czymś innym.

Zadaj sobie kilka prostych pytań. 

Może nie mają dostępu do takich źródeł jak Ty i nie mają możliwości kształcenia się za ich pomocą? Być może wcale nie są biegłymi użytkownikami niejakiego “Facebooka” (w odróżnieniu od ciebie) lub innych portali, z których - twoim zdaniem - powinni czerpać informacje? A może banalnie; kurczowo trzymają się staropolskich zasad, żyjąc w przekonaniu, że są one najlepsze?

Całkiem możliwe i prawdopodobne, więc zamiast narzekać na innych psiarzy, pomyśl o tym, że być może - jak uważasz - popełniają błędy, nieświadomie. Podejdź, porozmawiaj, jeżeli tak bardzo cię to frustruje. Zdobądź się na odwagę, aby świat mógł być lepszy.

A jak powszechnie wiadomo, wszyscy chcieliby aby tak się stało, prawda?

4 komentarze

Jest dwudziesty pierwszy czerwca, czwartek. Siedzę koło łóżka i rozmawiam z rodzicami. Pada pytanie: “mogę założyć bloga?”. Z ust rodziciela nie wydobywa się przecząca odpowiedź. Dostaje zielone światło. Czym prędzej zapodaje hasło - “Blogger”, w przeglądarce. Kilkanaście minut później zastanawiam się nad nazwą, a po pół godziny piszę już pierwszy, powitalny post. 

⇊

Tak zaczęła się nasza przygoda z blogowaniem. Powstanie tejże strony to jedna z tych decyzji, jakich nie żałuję. Mimo tych gorszych wpisów, niegdyś ulatniającego się zapału do pracy.
Ale wiesz co jest dla mnie najważniejsze? Że tu jestem, piszę to do ciebie - nie poddaje się, mimo przeszkód (chociaż czasami z chęcią rzuciłbym to wszystko w kąt). 

Nie wiem jak ładnie ubrać w słowa, to co chciałabym przekazać - nie mam wprawy w pisaniu takich podsumowań. Być może dlatego, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie tworzyłam. Całkiem prawdopodobne, bo piszę podsumowanie pierwszego roku mojej działalności, a raczej nie mogłabym tego publikować dwa razy (mam nadzieję, że zrozumieliście, gdzie jest pies pogrzebany).

Obrałam sobie za cel, jednak aby opowiedzieć wam trochę o naszej działalności. Ten post to będzie takie vademecum czytelnika tejże strony - taki zbiór najważniejszych zagadnień, które powinniście znać. Zawarłam tutaj również odpowiedź na pytania (a właściwie na jedno, bo drugiego nie pamiętam - czasami nie polecam być mną), jakie zdała mi jedna z czytelniczek, a przy tym moja koleżanka, na Instagramie, gdzie umieściłam okienko, przeznaczone do tych celów. I to jest to ostatnie, kończące wpis pytanie. 

A więc przejdźmy do konkretów... bo chyba już wszyscy wiedzą, że dzisiaj upływa rok, odkąd założyłam tego bloga (dlatego też, sobotni wpis publikuję dzisiaj - to znaczy, że jutro nic nie wrzucam 😅).


Pokrótce: wspólny rok w liczbach

21 czerwca 2018 - na blogu pojawił się pierwszy, powitalny wpis. Aktualnie kompletnie nie pasujący do designu bloga, ale chyba wezmę go poprawię (w sensie zmienię czcionkę na czarną, a nagłówki zrobię większe). I jest strasznie krótki, chociaż to - jako, że jest to pierwszy post na tej stronie - jest chyba atut. 
20 listopada 2018 - założyłam naszego Instagrama i jako tako zaczęłam działać na Stories. Jak chcecie to mogę wam udostępnić na jakąś dobę, te wszystkie listopadowe potyczki. Nie wiem, ale w tym miesiącu nie miałam żadnego poczucia estetyki i te relacje były no... odrażające. Poza tym - uwierzcie - ale myślałam wtedy, że można dodać tylko jedne Stories dziennie i zanim się otrząsnęłam minęło trochę czasu. Ha, ha, ha - ale śmieszne. Człowiek się gubi w życiu i tyle. 😛
11 stycznia 2019 - blog wrócił do żywych, po dwutygodniowej przerwie technicznej. W tym czasie Dominika, ze Smells Like Adventure zrobiła z tej strony cudo. Do tej pory niewiele się zmieniło, tyle że blog nie jest już zielony, a niebieski. Znaczy się - niektóre elementy są niebieskie, a nie jak dotychczas zielone. 
20 stycznia 2019 - stworzenie i pierwszy post, na naszym Fanpage'u. Poza tym niedaleko tejże daty tata kupił mi pierwszą domenę. I odtąd nie jesteśmy już Kochanym Kundelkiem, a Bark Side'em.

I to są chyba takie najważniejsze daty, w życiu tego bloga. Albo raczej, więcej nie mogę sobie przypomnieć. No bywa i tak. 

Co chce stworzyć?

Chciałabym, żeby Bark Side był stroną, gdzie - przede wszystkim - treści pojawiały się regularnie. Właśnie, treści. Niejednokrotnie miałam w głowie zarys, żeby w na blogu pojawiały się wpisy, zarówno psie, jak i te bardziej “moje”. Myślę, że takie ludzkie przemyślenia, na tematy niezwiązane z psami, byłyby ciekawą odskocznią od tego co tworzę na codzień - zaplanowałam sobie, że będą one pojawiały się raz w miesiącu (albo więcej, aczkolwiek chciałabym, żeby przeważały bardziej psie treści). Osobiście lubię w ten sposób poznawać blogerów, których treści czytam. Być może Wy też jesteście tego zwolennikami. 

Chcę opisywać nasze życie, wyciągając z tego wnioski, będące dla nas (i być może dla was), nauczką na przyszłość. Mam zamiar tworzyć przydatne teksty, z których będzie można coś wynieść. “Mam zamiar” - myślę, że poniekąd już zaczęłam do robić. Na przykład w ostatniej, sobotniej notatce. 

Marzę o tym, żebyśmy byli zgraną społecznością - służącą sobie radą i pomocą. Szczerze mówiąc, już znam kilka osób, których poniekąd poznałam dzięki naszej stronie - o niektórych napisałam, na końcu tejże notatki (miałam zamysł stworzenia osobnego akapitu, na podziękowania, ale chyba z tego zrezygnuję, bo nie jestem dobra w te klocki). Chciałabym (mam nadzieję, że nie nadużywam tego słowa), również poszerzać te nasze grono, poprzez rozkręcenie nieco naszego Fanpage’a i profilu na Instagramie.
Chociaż to ostatnie nie wymaga większej interwencji. Cieszę się, że robię to co lubię i piszę o tym co sprawia mi przyjemność (albo o tym co mi ślina na język przyniesie). 

A i - zapomniałabym - chcę poprawić jakość robionych przeze mnie zdjęć (w kolejnym wpisie wypowiem się na ten temat nieco mniej zwięźle - trzymam w niepewności was, a siebie uczę trzymania języka za zębami). I żeby było na nich więcej Pepina, a nie kwiatków, czy innych roślin, które kupiły mnie tym, że są nieruchome i rzadko się prześwietlają, czy coś w ten deseń. Pepin to inna działka; żeby uchwycić go w jednej pozycji, trzeba się nieźle nagimnastykować. I tutaj nie przesadzam! 

Ano i marzy mi się newsletter, ale to już zależy od was. Nie będę ich chyba wysyłać do samej siebie, prawda? Tak więc, w tym momencie, kiedy Wy to czytacie na naszym profilu na Instagramie, jest dostępna taka ankieta (właściwie sztuk dwie), gdzie możecie zagłosować, czy się zapiszecie i co o tym sądzicie. 

Jak do tego dążę?

Przede wszystkim - nie poddaje się. Lubię w sobie te cechę i takie powtarzanie sobie - “Natalka, uda ci się” to miód na moje serce, zwłaszcza że bardzo napędza mnie to do działania. Mam dość wysoką samoocenę, co niekiedy mi bardzo pomaga - przyznam się, bez bicia. 

Ważny jest, przede wszystkim - dla mnie - kontakt z czytelnikiem. Zauważyłam, że dodając jakieś okienka, ankiety i inne cuda, dziwy - aktywność wzrasta. A to natomiast raduję twórce, a ja nie jestem wyjątkiem. 

Staram się również brać udział w różnych akcjach, zwłaszcza na Instagramie (np. #InstaWtorek lub #LeśnaŚroda, chociaż na razie niezbyt mi po drodze do tego ostatniego), aby więcej osób zobaczyło mój profil i jeżeli dostrzeże u nas coś fajnego -  zaobserwowało. Sama niekiedy postępuje w ten sposób i poznaje nowe profile. 
Takie wyzwania są dobrą alternatywą, jeżeli chcesz poprawić jakość swoich zdjęć, a na naszym profilu i tu na blogu, również - w najbliższym czasie będzie nieuniknione, jak już zdążyłam wspomnieć. Metodą małych kroczków, ale jednak. 

Na niektórych grupach można też wstawić linka do swojego profilu, bądź bloga, aby ich członkowie - bardziej i mniej doświadczeni - mogli ocenić twoją działalność, albo zwyczajnie zajrzeć na stronę i poczytać co tam wyskrobałeś. 

Podoba mi się jeszcze opcja robienia tryptyków - chciałabym coś takiego wprowadzić w życie. Moim zdaniem nadaje to takiej spójności i zdecydowanie lepiej się na to patrzy. A do z kolei przyciąga ludzi do obserwacji twojego konta. Spoko sprawa.

To już wprowadziłam, ale nie zawadzi wspomnieć - regularność. Wpisy - o ile nic mi nie wypadnie, albo o ile będę miała chęci (nie chce się zmuszać do czegoś, bo wtedy przestanę czerpać z tego przyjemność; mówiłam o tym tutaj), będą pojawiać się w każdą sobotę. Daje nam to około czterech - pięciu tekstów w miesiącu. Czyli chyba liczba jest zadowalająca? 

Skąd pomysł na bloga?

Na to pytanie odpowiedziałam już w tym wpisie (patrz: pytanie numer 5), ale wypowiem się jeszcze raz - czas mnie nie goni. W końcu mamy wakacje, co nie? 

Założenie bloga, było decyzją spontaniczną, podjętą momentalnie - ale pomysł, jednak był. Może większość z was nie pochwala tego podejścia, ale tak naprawdę ciągnęło mnie do stworzenia swojego miejsca w sieci, gdyż moja internetowa znajoma (ona już nie tworzy, aczkolwiek - Weronika, jeśli to czytasz to pozdrawiam ciebie i Pako!), podjęła taką też decyzję. Podobał mi się ten pomysł. W końcu działamy w sieci (na tamten moment) już cztery miesiące, czy to nie jest odpowiedni czas? Chyba był, a nawet jeśli nie - nie wiem, kiedy bym się odważyła. 
Oczywiście napotkałam jakieś tam przeszkody. Nie umiałam, na przykład sama stworzyć strony. Ale na szczęście, z czasem mi się udało. Mój tata chwalił mnie niegdyś, że jako jedyna w rodzinie, umiem to zrobić. Nie zdradzajcie mu tej, jakże trudnej receptury, please! 

I w ten sposób prowadzę to do dzisiaj. Nie raz z większym zapałem, innym razem z niechceniem, malującym mi się na twarzy. Nie mniej, jednak - zawsze do tego wracam. I nie ukrywam; to mi się podoba!

Podziękowania
Mimo wszystko, decyduję się, że napiszę te podziękowania. Chyba jest komu dziękować. W końcu rok pracy za mną! W takim razie...

Dziękuje...
➪ Dominice, ze Smells Like Adventure za pomoc, przyjaźń i radę. Nie wiem, jakby funkcjonował ten blog, gdybyś w styczniu, nie przyszła mu z odsieczą. Do tego wielkie dzięki, za to że organizowałaś z nami wyzwanie czytelnicze - #MiędzyKartkami (reszcie podziękuje za moment!). Co do przyjaźni - jesteś chyba najbliższą mi osobą w internetach! 
➪ Zosi, z B The Great i Patrycji, z Kreatywnie z psem za pomoc w organizacji, wyżej wspomnianej - akcji czytelniczej i inspirację. To dzięki wam było tak bosko i udało mi się przeczytać tyle stron i książek! Z chęcią to powtórzę.
➪ Rodzince, za to że wytrwali (i jeszcze chyba trwają!) w tych moich - “za moment, piszę post na bloga”. Ano i jeszcze, że niewielki odsetek z was, czyta co sobie nabazgrzę. 
➪ Moim czytelnikom, za to że ogarniają tego bloga i inne media też. I tyczy się to zarówno tych, którzy dopiero do mnie wyemigrowali, ale i tych, którzy są tu od dawna. 

⇊
Minął już rok, odkąd tu jestem. Jestem dumna z tego co osiągnęłam. Blog nauczył mnie, że internet jest dużo bardziej użyteczny, niż mogłoby mi się wydawać. Dzięki tejże niepozornej stronie poznałam wiele nowych osób, blogów, a dzięki nim kolejne tyle. 

Czuję, że się spełniam i że to co robię, robię dobrze. Fajne to uczucie. 
brak komentarze

Kiedy to się wydarzyło miałam mieszane uczucia. Czułam się tak strasznie głupio, że naraziłam Peppę na coś takiego. Z jednej strony cieszyłam się, że jakoś z tego wyszłyśmy, a z drugiej strony - byłam pewna, że gdyby ktoś tworzył ranking najgorszych psich matek, zajęłabym pierwsze miejsce.

I to się czasem zdarza - robimy coś głupiego, a potem żałujemy. Czasami tak dobrze czujemy się w swojej strefie komfortu, że jej nie opuszczamy. Nie zważamy na fakt, że jest tutaj jeszcze ktoś taki jest pies. A te nasze biedne zwierzęta muszą to wszystko znosić, z “duszą na ramieniu”, przy tym udowadniając, że są najlepszymi kompanami, jakimi moglibyście sobie wymarzyć. I tak też było w moim, a raczej naszym, przypadku.

Bo nasze psy są tymi najwspanialszymi, a my (w tym ja - jeszcze tak niedawno) czasem tego nie zauważamy, oddając się naszym mylącym wizjom.

A teraz przejdźmy do historii, która tak naprawdę jest podstawą tego wpisu (mam nadzieję, że przyzwyczailiście się, iż ostatnio jest to must have posta). To wszystko miało miejsce w ubiegłą niedzielę, wieczorem. Tak więc, zgodnie z naszą tradycją - teraz powinny rozbrzmieć się trąby, a Wy powinniście krzyczeć...

A było to tak...

W te upały jesteśmy #ObrożaTeam. 

Postanowiłam wybrać się z Pepinem naszą standardową trasą - od domu, do pobliskiego placu zabaw, który jest dla nas miejscem bardzo luksusowym. Jest tam przystanek, gdzie można usiąść, chroniąc się od tych przeklętych promieni słonecznych i duże boisko, gdzie z racji, że jest to wieś - mało kto przebywa (a jeśli tak - jest to zbuntowana młodzieżówka, namiętnie słuchająca rapu). Daje nam to zielone światło do rozpoczęcia tam porządnego treningu. Tylko ja i pies (plus rodzinka, usadowiona na pobliskim placu zabaw - ale akurat ich towarzystwo raczej mnie nie krępuje, ani mi nie przeszkadza), wśród malowniczych pól. Chociaż w dalszej części tej historii dowiecie się, że nie zawsze te tereny są mi przychylne. Szczególnie, wówczas gdy posadzona jest tam gorczyca...

W końcu do mojej świadomości doszedł komunikat - familia opuszcza plac zabaw i wracają do domu. Fakt, że zaraz po nas wrócą już do mnie nie dotarł - a szkoda. Chociaż tak właściwie, gdyby nie to, prawdopodobnie pisałbym teraz do was o czymś kompletnie innym - a musiałabym się zastanowić, co to by było. A tak temat mam pod nosem, voila!

Nie często miewam przygody, ale kiedy opuszczę swoją małą, wcale nie szkaradną, hobbicią norkę - to umiem się nieźle rozkręcić i wyjść z wszystkiego cało. A może i nawet z niezłym łupem, jak Baggins, który ogarnął sobie całkiem zacny pierścionek. Wydaje się być on całkiem przydatny, skoro na jego temat powstała calutka trylogia (mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję ją przeczytać - może w te wakacje, chociaż raczej wątpię).
Dobra, ale koniec przechwalania się wiedzą o twórczości Tolkiena, gdyż czeka na was jeszcze kilka ważnych fragmentów przygody.


Postanowiłam ruszyć za nimi, chociaż najpierw musiałam zebrać nasz cały ekwipunek psiarza. A jak pewnie wiecie, z własnego doświadczenia - kiedy psiarz weźmie się za trening (i nie weźmie połowy “potrzebnych” rzeczy!), to sprzątnie potrwa dwa razy dłużej niż sesja. I ja nie byłam, nie jestem, w tej dziedzinie wyjątkiem.


Wzięłam się, więc w garść - wiedziałam, że do pokonania mam ponad kilometr do domu, ale największy lęk budził we mnie on.


On, to znaczy - kundel (czasami na tym podwórku jest ich dwa, ale całkiem prawdopodobne, że to moja wybujała wyobraźnia, bowiem na początku spaceru złamałam okulary, a bez nich, jakby to ująć, widzę niego gorzej), sporych gabarytów. Jest wysokości przeciętnej siatki i myślę, że niejeden Janusz (ten typ człowieka, któremu pies jest potrzebny do pilnowania dobytku) pozazdrościłby takiej zdobyczy. Nie dziwcie się, więc że myśl przechodzenia, obok podwórka tego jegomościa wzbudziła we mnie mieszane uczucia.

Wpadłam zatem na pomysł, aby ruszyć do domu okrężną drogą, to znaczy przez pola. Początkowo wydawało się to całkiem proste. Bo ile to przejść przez pole kukurydzy? Ale tutaj pojawił się haczyk - jaki rolnik sadzi kukurydzę na długości, ponad półtorej kilometra wszerz? Szybko, więc zorientowałam się, że nie będzie tak przyjemnie jak mi się wydawało.
Po sielskim przejściu się, przez pole kukurydzy dotarłam na tereny, gdzie zasadzono zwykłą pszenicę (instynkt przyrodnika się we mnie obudził!) - uznałam, że tutaj również nie będzie problemów z przejściem. I tutaj się myliłam.


Przeszłyśmy jakieś dobre dwadzieścia metrów, a potem pojawiła się kolejna przeszkoda - wspomniane wcześniej, pole gorczycy. Ale nie takiej zwykłej, a bardzo dorodnej, wysokiej jak ja - a nawet wyższej (mam prawie 160cm wzrostu). Gospodarz z pewnością jest z niej dumny. A przynajmniej był, dopóki nie wpadłam na pomysł, aby przedrzeć się przez te szatańskie chaszcze - z psem na ramionach. Bo jakby to ująć, no trochę mu podeptałyśmy ziemię. Ale cóż, ja mu jej tam nie kazałam sadzić.



Ale mam coś na swoje usprawiedliwienie - jestem na tyle niskim człowiekiem, że nie miałam pojęcia, że taka rozprawa (przez te szatańskie chaszcze) potrwa większość naszej drogi. W końcu, kiedy stanęłam na podeście, jaki stworzyła Matka Natura - zauważyłam ten maciupeńki szczególik...
Mimo wszystko zadecydowałam, że w sumie - to już niedaleko, że przecież kto da radę, jeśli nie ja. Jeżeli nie my, tak naprawdę. Pewność siebie - super sprawa, o ile nie przeradza się w pychę
W końcu, jednak zaczęły się schody - grunt robił się coraz bardziej bagnistej struktury, a gorczyca zaczęła być coraz gęstsza. Skutkowało to tym, że spadł mi but z nogi (jedne z najnowszych bucików i tych w najlepszym stanie - to były “Najeczki”)- całe szczęście w porę się ogarnęłam. Potem niechybnie udało mi się przewrócić. Owszem, z psem na rękach. Dzięki Bogu nic się nam nie stało i po chwili mogłyśmy kontynuować wyprawę.
Tak - “wyprawę”. Co za poważne określenie!

Kiedyś jednak ta, jakże cierpliwa i poczciwa Natalcia musiała wybuchnąć. Tak też się stało, po dobrych kilkunastu minutach, tej drogi przez mękę.

Sami rozumiecie - gęste chaszcze, mokry grunt pod nogami i doły. Poza tym słaba widoczność i powoli nastawał zmrok. Nie mogłam znieść myśli, że narażam psa na takie nerwy (chociaż sami zobaczycie, co stanie się pod koniec tej historii - osobiście radzę nie przewijać teraz na sam dół opowiadania, ominiecie bowiem dużo istotnych szczegółów). Zwłaszcza, że w tym gąszczu nie miałyśmy za bardzo gdzie zrobić postoju na wodę. Jak Wy byście się czuli, kiedy noszono by was na rękach, równocześnie włócząc się po polach, wpadając w doły i przewracając się. Poza tym, kiedy postanowiłam zrobić postój - położyłam psa na tej gorczycy, a ta okazała się być na tyle spleciona w całość, że Pepin spokojnie na niej “lewitował”. To nie mogło być fajne - przypuszczam, że Peppa nie ma popędów, aby wystartować w kosmos, coby tam trochę polewitować.

Zadzwoniłam po rodziców, którzy - nie zgadniecie... kazali mi się wrócić na plac zabaw, gdzie na mnie czekali!  Aczkolwiek, jak się później okazało była to opcja w miarę korzystna - zwłaszcza, że miałam już udeptaną wcześniej dróżkę, co skutkowało tym, iż droga powrotną zajęła mi dwa razy mniej czasu.
W końcu po tej - wydaje mi się -  godzinie marszu, w takich dość opłakanych warunkach, zobaczyłam moją mamę. Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej tak cieszyłam się na jej widok (bez urazy, mamo). I to nie jest podsycane na potrzeby tego wpisu!

To miejsce na sesje... bajka!
Były łzy - nie, nie chodzi o łzy radości. Byłam załamana, że naraziłam psa na takie coś. Niespecjalnie martwiłam się konsekwencjami, zwłaszcza że przez cały czas, kiedy rodzina tak się o mnie martwiła - ja rozmawiałam z moją przyjaciółką (i całkiem miło to wspominam), co uniemożliwiło im kontakt z moją osobą.

Największym zdziwieniem (drugim był fakt, że kiedy wracałam wraz z familią, do hacjendy - ten mutant, który spowodował to całe zamieszanie, wcale się nie pokazał), był dla mnie, jednak fakt, że mój wspaniały pies, ani trochę nie wykazywał zmęczenia, a po tym jak wróciłyśmy do domu - był nadzwyczaj pobudzony i nawet nie pił szczególnie łapczywie.
Pies cudo, po prostu - nigdy bardziej nie czułam tej łączącej nas więzi. Wiedziałam, że to jest ten jedyny pies i żaden inny mi go nie zastąpi. I klepie się - w myślach - po głowie, kiedy śmie w to wątpić.

Wyciągamy wnioski


Pewnie pierwsza myśl, jaka Ci się narzuciła to fakt, że - “kurde, co to za trauma, skoro psu tak właściwie nic się nie stało”. Niby nie, ale wyobraź sobie - jak Ty byś się czuł na miejscu Pepina, gdyby noszono cię (pewnie w całkiem niewygodnych pozycjach - nie wiem, pies mnie o tym nie powiadomił) na rękach, pośród lepiących się, wysokich pnącz gorczycy, przez jakieś półtora kilometra? Z mojej perspektywy było to dość nieprzyjemne przeżycie, ale jakbym była tobą to myślę, że nie do końca bym to odczuwała - to wyższa sfera blogowania, aby w dobry ukazywać uczucia, jakie towarzyszyły Ci w danej chwili.

Dwa - nawet nie wiesz jakie to genialne uczucie, kiedy twój pies przybiega do ciebie, nie okazując cienia zmęczenia, ani jakiegokolwiek żalu, za to co zrobiłeś. On kocha cię takim jakim jesteś (łzy napływają mi do oczu), bez względu na wszystko. To jest piękne, serio.

Nawet nie wiesz jak wtedy serce się raduje, a z drugiej strony myślisz sobie, że wyrządziłeś “tyle złego” temu pieskowi. A on kocha cię mimo wszystko i ponad wszystko.

Tylko Ty nie zawsze jesteś w stanie to zauważyć. Musi stać się coś niekoniecznie ciekawego, abyś w końcu dostrzegł tę bezgraniczną miłość. A przynajmniej tak było w moim przypadku.
Po prostu czasem nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, że taki piesek jest w stanie zrobić to lub tamto. Myślisz, że nie ma szans, a jednak on udowodnia Ci, że jesteś w błędzie.

I tak było w moim przypadku - myślałam, że Pepin traktuje mnie jak zwykłą dziewczynę, która od czasu do czasu wyda mu jakieś, równie męczące polecenie. Ale tego wieczora, kiedy wróciłam do domu, aż mi się łezka w oku zakręciła, gdy zobaczyłam, że ona traktuje mnie inaczej. Inaczej niż innych, a jak swojego przyjaciela.


I wiesz co? Może ja tu za bardzo słodzę, bo cały internet huczy, że pies to najlepszy przyjaciel człowieka. Sądzę, że słyszałeś to już milion razy, ale powtórzę to jeszcze raz. Pies to najlepszy przyjaciel człowieka.
Po prostu twój pies to najlepsze co cię w życiu może spotkać, ale nie zawsze jesteś w stanie dostrzec to od razu. Mówię Ci - prędzej czy później przyznasz mi rację. Tak to już bywa.

2 komentarze

Kiedy zakładałam tego oto bloga miałam zamysł, aby był on utrzymany w tematyce psiej - tak właściwie to nigdy bardziej nie zastanawiałam się nad celem tej oto strony, ale tego jednego byłam pewna, jak tego że mam na imię Natalia. To była decyzja podjęta momentalnie - mało kto pamięta ten zielony wystrój, który zapodałam wam prawie rok temu, w ten czerwcowy wieczór.

⇊


Nigdy, jednak nie chciałam, aby blog stał się moim obowiązkiem. Nie mam i nie miałam zamiaru pisać tutaj z przymusu - ale czasami tak właśnie się czuje - a tego uczucia wolałabym nie doświadczać. I dlatego właśnie powstaje ten tekst. 

Górski nastrój jeszcze mnie nie opuścił (i nie opuści). Strzeżcie się!

Ostatnio wyleciałam ze swojej rakiety i wpadłam do czarnej dziury. 
A zaczęło się od tego, że nie miałam pomysłu na post. Niby coś tak głupiego, a może zepsuć humor na dobrą godzinę - tylko godzinę, bo szybko na ratunek przyszedł mi Instagram i opcja “wiadomości”.
I zebrało mi się na przemyślenia, czego owocem jest ten oto wpis, którego na początku nie chciałam pisać, trzymając się kurczowo swoich prawie rocznych postanowień. Tych o tym, że tutaj będzie bardzo o psach - dokładniej mówiąc. 

Mimo wszystko postanowiłam wziąć do ręki telefon i wyjaśnić sobie (sobie, bo ten wpis oprócz do was, adresuje do siebie - i do mojej główki, która czasami nie myśli tak jak powinna) to i owo.
Chciałam usiąść na fotelu i zacząć pisać z uśmiechem na twarzy - tak jak zawsze, kiedy miałam ochotę podzielić się z wami jakąś anegdotką. Ale od pewnego czasu tak tego nie odczuwam. 

Czuje się jak taka pęknięta opona, z której uchodzi powietrze - powoli, jednak jeżeli się postarasz, możesz jeszcze ją uratować. Rzucam, więc sobie koło ratunkowe. 


Czego wypadłeś tak fatalnie, w porównaniu do ostatniej notatki? Dlaczego mimo wszystko prawie nikt nie kliknął w tytuł? Co jest w tobie takiego beznadziejnego?
Takie pytania nasuwały mi się jeszcze wczoraj (czyli pięć dni przed publikacją tego oto tekstu), w kierunku posta, z poprzedniego tygodnia. Ale wiem już co poszło nie tak. I myślę, że Ty też powinieneś się domyślać. 

⇊


Niebawem wypada rok, odkąd udzielił mi się nastrój posiadania własnego miejsca w sieci - kto pamięta, kiedy działaliśmy pod starą nazwą, której tu nie przytoczę, bo uważam ją za takie pośmielisko, że szkoda gadać, no? 
Wówczas pisałam, kiedy mi się żywnie podobało i o całkiem błahych sprawach, a raczej o takich, które obecnie - moim zdaniem, nie wymagają tworzenia osobnego wpisu. 

Ach, doskonale wiem, że wówczas o tworzeniu i budowie bloga wiedziałam nie więcej niż nic. Nie miałam żadnych zasad czy reguł, do których mogłabym się trzymać. Może oprócz tej jednej, o której wspominałam na początku tekstu.
I byłam szczęśliwa, blog rozkwitał, a ja z nim. A niedawno coś zaczęło się psuć - zabrakło takiej dziecięcej beztroski, radości. 

I wiesz co? Ja chcę to zmienić - chociaż to raczej logiczne i przypuszczam, że skoro to czytasz, zdążyłeś już na to wpaść, psiarzu!

Czy tylko ja tak kocham surowe drewno? :D

Zrozumiałam (ale dociera to jeszcze do mojej podświadomości - taki słaby net mam w głowie, że dopiero 50% się załadowało), że nie warto stawiać bloga ponad swoje możliwości. To nie jest moja praca, ani mój obowiązek - Bark Side to strona, którą tworzę z przyjemnością, a nie z przymusu.
Wynagradzają mi to wasze komentarze; dobre słowa. 
Jeśli nie jesteś blogerem - nawet nie wiesz, jak podejście może zmienić jedna wypowiedź, pod postem. 

⇊

Podsumowując...

Wiesz co? Nikt nie będzie czytał twoich tekstów, kiedy zauważy, że kontaktujesz się z nim (w końcu blog to platforma, na której wymieniasz się swoimi poglądami z czytelnikiem), gdyż musisz. No właśnie. Dlaczego musisz?
Bo co przyjdą do ciebie śmierciożercy i Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać (zostało mi nieco ponad sto stron do końca książki - “Harry Potter i Książę Półkrwi” i jak widać nastrój mi się udziela)? Albo na herbatę wpadnie Darth Vader i dokona tytułowej - “zemsty Sithów”?

Na serio. Skoro nic takiego się nie wydarzy, to po co każesz sobie robić coś na siłę. Nie zmuszaj się do czegoś, co musi jeszcze poczekać, albo wymaga przemyślenia. Przecież Ministerstwo Magii poczeka, a gwarantuje Ci, że jeśli uraczysz ich tekstem, z którego nie będziesz zadowolony - to nie przyjmą ich dobrze.
A jak przyjmą to będzie Cię tylko dręczyć sumienie, że odzew mógłby być większy, jeśli byś się bardziej postarał.

Z jednej strony wydaje mi się, że kiedyś to zdjęcie tu wstawiałam, a z drugiej strony - chyba jednak nie. 

To jest, z resztą bez sensu robić coś, z czego tak naprawdę nie czerpiesz przyjemności - poczekaj. Przemyśl to wszystko, ogarnij gdzie popełniłeś błąd, bo potem będzie jeszcze gorzej.

I zadaj sobie kluczowe pytanie.

Po co zmuszasz się do pisania, skoro ma Cię to uskrzydlać, a nie wprawiać w zakłopotanie, kiedy nie wyrobisz się z wpisem?

6 komentarze

Ach, nie ukrywam że od zawsze była ze mnie rozmarzona dusza. Zostało calutkie i najprawdziwsze 18 dni do końca roku szkolnego, a ja pykam wam tutaj, błogą nawijkę o tym co chcemy wyczarować w te oto wakacje. Jakie mamy cele i nasze to do na ten okres czasu.

Wakacje. Znam takich, którzy kiedy słyszą to hasło dostają pozytywnych drgawek, że dożyli tego momentu. Inni majaczą, że jeszcze chcą się trochę pouczyć, czy też będą tęsknić za znajomymi. Ale jestem też ja, która kiedy już zdobędzie świadectwo - robi się czerwona i myśli sobie, że “to będą nasze dwa miesiące”. O tak... 

Całkiem miło sobie wstać i powiedzieć takie pozytywne słówko - próbowałam i no działa. Bardzo optymistycznie i motywująco. Tak filmowo - nie często się, bowiem zdarza, aby ktokolwiek wstawał z łóżka i ziewając mruczał to hasło. No ale w każdym bądź razie, ja polecam.

No bo kwiatki to ogólnie spoko sprawa jest.

Odkąd prowadzę Bullet Journal, czyli już dobry kawał czasu, moje życie zaczęło się nieco ukladać. Układać przynajmniej na tyle, że zapisuje sobie zadania na cały dzień i staram się, je wypełniać. 

Nie próbowałam jeszcze robić tak dużej rozpiski celów i planów, a mianowicie na (aż) dwa miesiące!
W każdym razie - planowanie spoko sprawa i właściwie nie małą przyjemność sprawia mi rysowanie tego wszystkiego, a później uzupełnianie. No ale dobra - o tym kiedy indziej. 

⇊

Ale zanim przejdziemy do tej części właściwej, tego oto tekstu chciałabym tylko zaznaczyć, że ja wcale, a wcale nie mam zamiaru sobie narzucać tych oto celi. Chcę wypełnić je z uśmiechem na twarzy, wtedy będę bardziej usatysfakcjonowana.
I w ogóle - raczej staram się nie robić tego co nie sprawia mi przyjemności. Chyba, że chodzi o naukę z niektórych przedmiotów.

No ale ja jestem! Kto plecie o nauce, kiedy wakacje za rogiem? Mea culpa, chyba chciałam je wystraszyć. Sorry!

Z wrzuceniem tego zdjęcia zwlekałam już tyle czasu, że powinnam dostać jekiegoś Nobla czy coś.

Okej, więc ja się biorę (koniec tego przydługiego wstępu!) - co prawda jadę na trening z Peppą, ale świadczy to, że mam chwilę czasu. No więc co do tych planów, to...

Wakacyjne cele 

Psie cele

➩ Socjalizacja, socjalizacja i jeszcze raz - dobra socjalizacja. Chcę więcej zabierać Peppę do miejsc, gdzie będziemy mogły pogłębiać więzy z innymi psami. Nie obraziłabym się również, jeśli poznałabym jakąś stronę, która poruszała ten temat.
Jak wiadomo behawiorystą nie jestem, a wolałabym posłuchać jego rady. W końcu lepiej słuchać mądrzejszych od siebie? Aha, tak. Ja się o tym przekonałam już tyle razy, że hej!
➩ Długie spacery. Myślę, że jeśli będzie czas to chciałabym spędzić z Peppą jakoś tak z godzinkę rankiem, dwie w południe i wieczorem też godzinkę. Mam nadzieję, że się nie poczuje zmęczony, czy coś w tym stylu.
No i chciałabym abyśmy obie coś z nich wynosiły. Znaczy się - oprócz woreczków z kupami.
➩ Dyski i szarpanie. Chcę teraz nieco bardziej przyłożyć się do motywacji poprzez zabawę, o czym wspominałam już z pewnością wielokrotnie. No ale cóż - mam nadzieję, że to będzie dobre rozwiązanie. Ach, dobra - wiem, że będzie to korzystna opcja dla nas obu.
➩ Kupić akcesoria na spacery. No dobra, przyznam wam się do czegoś - od jakiegoś czasu tak straszliwie ciągnie mnie, aby mieć tego więcej i więcej. Dlatego postanowiłam wziąć udział w zamówieniu grupowym z Hauever.
Ale to nie jest chciwość, ani nic z tych rzeczy, chociaż nazywajcie jak dusza zapragnie - w każdym bądź razie mamy obecnie dwie smycze (jedna ma ok. 120cm, a druga 210cm). Chciałabym nieco powiększyć kolekcję w coś mniejszego i pasującego do większości wzorów.
➩ Trening chodzenia na smyczy w trudnych, rozpraszających sytuacjach. Czyli reakcja i nauka takich komend, jak “noga”. Ewentualnie korekta - “poczekaj” (a propòs czekania, nie wiem jak Pep się tego nauczył, ale pamiętam, że kiedyś odruchowo powiedziałam tę hasło, a ona zaczęła reagować), “wolno” i “nie wolno”, “zostań”, “do mnie” i w sumie tyle. 

Tutaj brakuje obróbki, ale w sumie to niekonieczne, bo psie nosy, same w sobie są cool. 

Ludzkie cele 

Aha, tak - takie też tu znajdziecie! Ja też tu jestem, halo! 

➩ Dwie godziny z telefonem dziennie to mój maks + muszą być przerwy. Czasem się zastanawiam, czy ja mam aby przypadkiem równo pod sufitem, ale w sumie w ubiegłe wakacje miałam remont, więc nie powinien być przesadnie pofalowany.
➩ Oszczędzać. Z moich obliczeń wynika, że pod koniec wakacji będzie stać mnie już na połowę szelek, jedną jako tako, porządną smycz oraz obrożę i pół. Nie licząc urodzin, bo za równo czterdzieści jeden dni, będą one miały miejsce. Nie, nie mogłam podać wam dokładnej daty - po co mam ułatwiać sobie życie, skoro mogę je utrudniać? :D
➩ Rozkręcić Bark Side. Czyli pisać do was regularnie (to znaczy: w każdą sobotę, a może i nawet częściej, o ile czasu pozwoli), uzupełniać Stories, wprowadzić spójność na Insta i ogarnąć Fanpage. Jednym słowem - zachęcić abyście tutaj zostawali, ale tak abym i ja była zadowolona.
➩ Gospodarować czasem tak, aby znaleźć czas na czytanie. Do końca roku szkolnego chciałabym skończyć “Harrego Pottera”. W wakacje u mnie rządzą “Zwiadowcy”, z Willem na czele. Miło by było, gdyby udało mi się przerobić co najmniej dziesięć pozycji.
➩ Nadal planować. Gdyby mój pokręcony móżdżek wpadł na pomysł, że może ja sobie odpuszczę BuJo - powiedzcie mi ostre NIE. Powstrzymajcie mnie grożąc, że zaspoilerujecie mi “Gwiezdne Wojny. Odrodzenie Skywalkera”. To działa, ja wam mówię.

Jeszcze trochę gór  nie zaszkodzi, co byście nie zapomnieli, że tam byłam!
Mam nadzieję, że się uda. Na wszelki wypadek uszczypne się, żebym wiedziała, że to nie sen i że powinnam się za to zabrać.
Czyli, get started today - jak to mówią.

brak komentarze
Nowsze Posty
Starsze Posty

CZEŚĆ!

CZEŚĆ!
Z tej strony Natalia i Peppa, czyli blogerka, książkoholiczka, miłośniczka fotografii, a przede wszystkim psiara w towarzystwie jej rudego psa. Jesteśmy dowodem, że nawet z kundelkiem da się osiągnąć wiele sukcesów oraz zyskać z niego świetnego kompana do odkrywania tajemnic codziennego życia!

INSTAGRAM

INSTAGRAM

NAJPOPULARNIEJSZE

  • RECENZJA Trixie Dog Activity Clip Board - zabawka na inteligencje
    Ostatnia recenzja pojawiła się tutaj już jakiś czas temu, a mnie doszły słuchy, że znaczna część z was czeka na kolejną, więc oto ona....
  • Niechciane szczenięta - jak pozbyć się problemu?
    To był sobotni wieczór. Dość zimny - jedna para skarpet i spodni stanowczo nie radziły sobie z napływem ujemnych temperatur. Wiem to, po...
  • Lutowe Summa Summarum 2020 + polecajki
    "Czasem luty ostro kuty, czasem w lutym same pluty" - kojarzycie to przysłowie? Nie wiem, jaki u was był ten miesiąc, ale ...

SZUKAJ

KATEGORIE

#blogowanie #cele #książki #planowanie #podróż z psem #podsumowania #polecajki #porozmawiajmy o... #praktyczny psiarz #problemy peppy #przemyślenia #pytania czytelników #recenzje #summa summarum #wady i zalety

ARCHIWUM

Created with by BeautyTemplates