FacebookInstagram

Welcome to the bark side

  • Główna
  • Natalia
  • Peppa
  • Współpraca
  • Kontakt

Marzec w moim światku, był miesiącem, w którym wzięłam udział w wielu akcjach, organizowanych przez moich ulubionych blogerów. Tutaj oprócz, tego co zwykle (czyli zestawienia ciekawych linków, naszych historii, psich i ludzkich gadżetów) znajdziesz wcale nie długie podsumowanie, tych wszystkich projektów, które okazały się dla mnie nie małym wyzwaniem. 

Bark Side

W marcu na blogu pojawiło się dokładnie, włącznie z tym dzisiejszym - sześć wpisów, z których jestem w miarę dumna. W szczególności powód do zadowolenia, daje mi post poprzedzający ten, który czytasz w tym momencie. Co prawda, straszliwie się rozpisałam, ale to chyba nic nie szkodzi, prawda psiarzu? 

Jeżeli chodzi o kolejny miesiąc mam w planach stworzenie zakładki - blog, w której znajdywałyby się sprawy organizacyjne i inne tego typu. Chciałabym również wyznaczyć jeden dzień, kiedy to wpisów z mojej strony możecie się spodziewać. Prawdopodobnie będzie to sobota, albo piątek - wybór należy do was. Ankietę umieszczę niebawem na naszym Instagramie i Facebooku.

Jeśli chodzi o dalsze rzeczy związane z Bark Side'em - myślę, że w tym miesiącu poświęciłam mu wystarczającą ilość czasu, zważywszy na to, że miałam wiele nauki i nie tylko. Poza tym do szablonu dodałam możliwość zapisania się na Newsletter! Zapomniałam wspomnieć, w jakich odstępach czasowych do waszej skrzynki mail'owej będzie trafiać wiadomość z mojej strony. Myślę, że będzie to minimum raz w miesiącu. Jeżeli zatem, podoba wam się moja twórczość, proszę o wpisanie swojego maila, w takie malutkie okienko. Obiecuję, że będzie nieziemsko! 

Byłam w tym miesiącu, nieco bardziej aktywna we wszelakich mediach, co na Instagramie sprowadziło w nasze skromne progi wielu nowych obserwatorów. Dokładniej niecałe dwadzieścia. Mało - ktoś powie. Ale dla mnie najważniejsze jest, żeby były to osoby aktywne i takie, które naprawdę chcą z nami być. Tak po prostu. Czyli na dzień dzisiejszy jest nas prawie sto pięćdziesiąt ludków.

Ja i Peppa

Od marca połączyłam swoje BuJo z dziennikiem treningowym, co zdecydowanie wyszło nam na dobre. Jedno z naszych ostatnich spotkań rozpisałam, aż na cztery strony! W takim spisie uwzględniam każdy szczegół, aby kolejny trening był już lepszy. Wiadomo, czasem nie wychodzi, ale po jednej porażce nie można się poddawać. Prawda, psiarzu? 
Gdy piszę sobie taką notatkę dziele ją na kategorie. Nadaje to jej należytej czytelności, a to według mnie jest poniekąd kluczem do sukcesu. Dokładniej, rozpisuję sobie dobre oraz złe strony, wcielając się tym samym w tą konsekwentną Natalię, czynności do zrobienia na następnym treningu oraz rzeczy, które wówczas będą dla mnie niezbędne. 

Nasza relacja w trzecim miesiącu roku nieco się poprawiła i jestem z tego dumna. Ale miałyśmy też upadki (trudno o tym mówić, dużo łatwiej rozmawiać o sukcesach - z resztą pewnie sami wiecie). Po prostu mam wrażenie, że trochę za mocno ciągnę Peppę na smyczy. Mówię wam o tym, a raczej piszę - pewnie ktoś się przyczepi, gdyż tak jest mi łatwiej. Może ktoś siedzi po drugiej stronie ekranu i akurat zmaga się z podobnym problemem? Staram się nie obwiniać, ale czasem dręczą mnie takie wyrzuty sumienia, że prawdopodobnie robię coś źle. Zaczęło się od tego, że Pepson pociągnął w stronę drzewa, a ja odruchowo nakierowałam ją w swoją stronę. Przewróciła się. Nic się niby nie stało, ale jako, że jest to dla mnie ktoś bardzo ważny - zmartwiło mnie to i martwi nadal. Nie ukrywam, jestem osobą emocjonalną i były przypadki, że przez ten psi móżdżek, potrafiłam przeleżeć tydzień w łóżku, z bólem brzucha, spowodowanym nerwami. No coż, bywa. 
Wracając do tematu. Wiecie dlaczego tyle zwlekałam z publikacją tej historii? Bo bałam się krytyki. Tak normalnie i po ludzku. Ale piszę to teraz, bo każdy ma prawo popełnić błąd. Nie chcę też stwarzać sztucznego wrażenia, że u nas to zawsze jest kolorowo. Bo nie jest. U nikogo nie jest. Nie bójmy się mówić o swoich błędach. Ten kto nigdy takowego nie popełnił, niech pierwszy rzuci kamieniem. 

Psio - ludzkie gadżety

W tym miesiącu zaopatrzyłam mojego piesa w ochronę przeciw kleszczom, czyli obroże Foresto. Odkąd Pepinowska ma ją na szyi, w jej bujnym futrze nie znalazłam, ani jednego szkodnika. I oby się to nie zmieniło. Poza tym w ostatnim czasie, wraz z obrożą dotarły do nas dwa opakowania smakołyków - Bosch Fruitees (wariant bananowy i bodajże - mango), szampon zabezpieczający przed insektami oraz saszetkę karmy mokrej. Smaczki, które wybrałam są bez wątpienia najlepszymi, jakie do tej pory trafiły w nasze łapska. Są malutkie, pachnące i jest ich w opakowaniu dużo. Z resztą można byłoby tak w nieskończoność. 

Jeśli natomiast chodzi o rzeczy, które pojawiły się w sklepach, w marcu - nie pamiętam zbyt wielu takich produktów. Z tego też powodu nie będę ich wymieniać i płynnie przejdę do kolejnej kategorii, jaką będą...

Wpisy, godne uwagi 

Emocje na wodzy - potrafisz tak?- pierwszy wpis Zośki i Beethovena, w tym miesiącu. Zdecydowanie to właśnie ta notatka, dała mi odwagę, aby podzielić się z wami moją, dołującą mnie historią. 
Dbajmy także o sienie - zdrowie nasze i naszych psów- to kolejny wpis B The Great, tym razem na temat zdrowia. Ten duet opisuję tam dlaczego warto o siebie dbać. W przedostatnim newstletterze Zośka rozwinęła swoją wypowiedź na ten temat - zdecydowanie na plus. 
Podsumowanie projektu 62 - gratuluję osiągnięcia tylu swoich celów! Swoją drogą, ja wcale nie napisałam podsumowania Projektu 62. Ale teraz, to już chyba niezbyt aktualne. 
Fotografia okiem Vukowskich - część 1 - gdy na początku przeczytałam tytuł to stwierdziłam, że to nie dla mnie. Ano bo aparatu nie mam, pewnie nic nie zrozumiem i tak dalej. Ale ostatnio stwierdziłam, że skoro chcę się w pstrykacz zaopatrzyć to czemu by nie spróbować? 
Pierwsze urodziny Carrie - dzięki temu pieskowi, który niedawno skończył rok - polubiłam owczarki szetlandzkie. Może spóźnione, ale - wszystkiego najlepszego Pyrko!
Podsumowując - marzec był dla nas stosunkowo dobrym miesiącem! :D Co prawda mieliśmy małe upadki, ale co najważniejsze jakoś z nich wybrnęłyśmy. Nie będę się ograniczać w słowach - jestem dumna, no!
2 komentarze

Dzisiaj przed ostatni czwartek marca, dzień wagarowicza i zarazem pierwszy dzień wiosny! Koniec (a przynajmniej miejmy taką nadzieję) z mrozem i innymi koszmarkami zimowymi. Czas zacząć zupełnie nowy okres swojego życia i docenić piękno, odradzającej się na nowo - przyrody. 

A z tej okazji przygotowuje dla was Q&A. Nigdy czegoś takiego nie pisałam, ponieważ nie miałam tylu obserwujących, którzy zadaliby mi zadowalającą ilość pytań, aby taka notatka mogła powstać. Teraz już nie muszę się do końca o to martwić i z całego serca dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tego wpisu. 

I tym akcentem płynnie wskoczymy w dalszą część naszej zacnej notatki. Uprzedzam, że pytania będą dotyczyć bardziej mnie niż Peppy (to była wasza decyzja!), jednak przez ten fakt, będziecie mogli lepiej mnie poznać. Ja tam lubię wiedzieć, kto do mnie piszę - nie wiem jak wy. 

 1. Co chciałabyś studiować? 

Trudne! Bardzo przyciąga mnie zawód weterynarza, chociaż jeszcze bardziej interesuje mnie psi trener oraz dietetyk. Z chęcią byłbym to wszystko połączyła, jednak martwi mnie fakt, czy miałabym wówczas czas dla rodziny i moich psów przede wszystkim? Kiedyś chciałam studiować architekturę i teraz również nie miałabym z tym większego problemu, jednak ten kierunek wymaga znajomości królowej nauk, czyli matematyki. Nie żebym była jakaś szczególnie kiepska, gdyż matematykę w miarę lubię, ale nie przepadam za skalą i tego typu rzeczami, a wydaje mi się to ważne, jeżeli decydujemy się na studia architektoniczne. Do studiów zostało mi jeszcze naprawdę kilka szalenie długich lat, jednak już teraz wiem, że chciałabym wiązać moją przyszłość zawodową z psami i ogólnie ze zwierzętami. Co z tego wyjdzie? Czas pokaże. 

 2. Do jakiej szkoły się wybierasz (liceum/technikum/profil)?

Nad tym też szczególnie się nie zastanawiałam, bo mam jeszcze trochę ponad rok do podjęcia ostatecznej decyzji. Jeśli chodzi o wybór szkoły średniej, mam dylemat między liceum, a technikum. Do tego pierwszego mogłabym bez problemu dojechać autobusem, bezwzględnie na które liceum, w moim mieście bym się zdecydowała. Mam dwie szkoły licealne na oku. Pytanie, czy za ten dziki rok będę wystarczająco dobra, aby mnie tam przyjęto. Ale, że ja nie dam rady? 

Natomiast jeśli chodzi o technikum, to jest to już nieco bardziej skomplikowana sprawa. Mianowicie mam nieco ponad godzinę drogi autem, do najbliższego technikum weterynaryjnego, które przykuło moją uwagę. Dlatego też, myślę że raczej wybiorę liceum. 

Profil? Szczerze powiedziawszy, nie mam zielonego pojęcia. Najbardziej interesującą opcją wydaje mi się na razie human, chociaż boję się o gramatykę, bo jest to coś czego nie lubię. Klepanie na pamięć, sztywnych regułek to również nie moja bajka. Dlatego jeszcze się waham. 

3. Wolisz kupne smaczki, czy DIY smaczki?

To zależy, chociaż często stawiam na prostotę, zaopatrzając się w zapasy żywieniowe, poprzez sklepy internetowe. Lubię tę opcję, gdyż jak wiadomo - jest szybko i łatwo. Nie żebym jednak, była jakaś szczególnie leniwa, bo jestem, no nie ukrywam - ale tylko troszeczkę. A to można wybaczyć, prawda? 
Własnoręczne smaczki też robiłam i ponoć Peppa zajadała ze smakiem, chociaż gdy robiłam je pierwszy raz - wyszły nieco za duże. Dyskwalifikowało je to, z użycia jako żarcie do szamanka na treningach, co nieco mnie podburzyło. 
Podsumowując - częściej stawiam na opcję kupna gotowców, jednak jestem otwarta na nowe przepisy i z chęcią mogę jakiś wykonać. Na razie testowałam tylko jeden - na ciasteczka dla psów, marchewkowo - jabłkowe. 

4. Peppa to twój wymarzony pies, czy jednak kochasz ją, ale następny byłby inny? 

Pepinowska nie jest moim wymarzonym psem (a kiedyś uparcie szerzyłam ideę, że tak właśnie jest) i tak, nie zdecydowałabym się nigdy w życiu na pekińczyka, ani innego przedstawiciela ras brachycefalicznych. W ogóle jestem fanką psów większych, a mój obecny dzieciak do tej grupy się nie zalicza. Chociaż niewątpliwie ma to swoje plusy. 
Kocham ją, taką jaką jest i myślę, że w miarę potrafię uszanować jej trudny i problemowy charakter, jednak po raz kolejny nie skoczyłbym po takie wyzwanie wychowawcze. Ale wiecie co? Myślę, że to najgorsze mamy już za sobą. A o moich preferencjach i oczekiwaniach wobec psich futerek, wyraziłam się dokładnie w zakładce Natalia. Jeśli zatem, interesowałoby cię to, najdroższy mój psiarzu - to wiesz już gdzie szukać owych informacji.  

5. Skąd pomysł na prowadzenie Instagrama i bloga? 

Mamy też Fanpage, jak coś! 
Na początku założyliśmy naszą stronę na Facebooku, aby dzielić się doświadczeniem, z innymi psiarzami i prowadzić zapis naszych wspomnień w formie elektronicznej. Gdy zebrało się tam trochę ludzkości, zauważyłam, że większość blogerów, którzy mnie śledzą - mają również swoje miejsce w internecie. Marzyłam o tym już od jakiegoś czasu, jednak Natalcia miała problem z założeniem strony. Po czasie udzielono mi pomocy i od tego czasu (a dokładniej końcówki czerwca, ubiegłego roku) wygodnie rozsiadłam się tutaj i na razie nie zamierzam opuszczać tego miejsca. 
Co do Instagrama - powstał, bo przecież powszechnie wiadomo, że jako bloger, powinnam zaopatrzyć się w inne media, niż Facebook i blog. I tak też powstał nasz profil. 

 6. Lubisz się uczyć? W której jesteś klasie? 

Szczerze? Nauka niektórych przedmiotów, a głównie historii sprawia mi przyjemność. Chociaż zależy to jeszcze od materiału. Jak wiecie, albo i nie - najbardziej lubię okres średniowiecza i z uśmiechem na twarzy, uczę się właśnie tego. Szczególnie podoba mi się nauka o życiu królów i ludności w XIV wieku. Inne przedmioty, nie sprawiają mi już takiej przyjemności, ale wiadomo - uczyć się ich muszę i tak też robię. Jeżeli chodzi o naukę, taką niezwiązaną z naszą, ukochaną placówką edukacji - jest okej, póki uczę się tego co lubię. 

A jeśli chodzi o dalszą część pytania, jestem w szóstej klasie.

7. Jak długo masz już Pepina? 

Teraz leci już czwarty rok! Olaboga. Ale szalenie szybko zleciało! 
Peppa jest u mnie dokładnie, od 24 września 2015 roku i mimo, że mój wymarzony pies to nie jest - nie wyobrażam sobie tych czterech lat, spędzić inaczej, niż z nią. Tyle dzikich przygód, by mnie ominęło!

 8. Co chciałabyś w sobie zmienić? 

Jeśli chodzi o wygląd to nic. Natomiast jeżeli miałabym mówić o charakterze, z miłą chęcią pozbyłabym się z siebie lenistwa i zaczęłabym lepiej planować swój dzień. Poza tym wszczepiłabym w siebie również miłość do królowej nauk (czytaj: matematyki) i do innych przedmiotów ścisłych. No i mniej chcenia, więcej robienia. Lubię siebie i starań się to należycie podkreślać. 

 9. Czy masz w planach naukę nowych sztuczek z Peppą? 

No ba! Ciągle się czegoś uczymy, nad czymś pracujemy. Nie mamy w planach, aby osiąść na laurach i nie robić nic. Nie mam jednak, jeszcze pomysłu na jakieś konkretne komendy i z chęcią poczytam wasze propozycje. Na razie umiemy (o ile moja droga pamięć, mnie nie myli) tylko, a może aż - leżeć, poproś, łapa, zostań, wolno i nie wolno, przytul, skok, wróć oraz siad.  Może to trochę mało, ale uprzejmie powiadamiam, że pracę z psem zaczęłam około rok temu i uważam, że to i tak znakomity wynik. 

 10. Jakie zwierzę byłoby twoim patronusem (o ile lubisz Harrego Pottera)? 

Harrego lubię, ale nie jest to taka miłość, jaka łączy mnie ze Star Wars'ami. Swego czasu umiałam obejrzeć kilka filmów jednego dnia. Jest spoko. Przechodząc jednak do pytania, to bardzo jest ono skomplikowane. Nie mogę się zdecydować! Bardzo chciałabym żeby moim patronusem został lis, albo wilk. Lis, bo jest uparty, niezależny i chytry (do tego niesamowicie czarujący!). Natomiast wilk, gdyż jest bardzo zbliżony do psa, niezależny, duży, potężny oraz mężny. 

11. Ulubione blogi, Instagramy, Fanpage i psie firmy?

Oj, mogłabym tak wymieniać w nieskończoność! Tym razem, jednak ograniczę się do zaprezentowania wam moich siedmiu, albo jeszcze mniej ulubionych. Każde miejsce w sieci postaram się krótko opisać, zwracając uwagę na to czym się wyróżniają. Dopowiem jeszcze, że kolejność jest losowa. 
Uwaga! Jeżeli macie tylko marne piętnaście minut, to zapewniam, że nie warto wyszukiwać stron, które wam niżej podam, bowiem możecie się tam zgubić na dobre kilka godzin!

Blogi, Instagramy oraz Fanpage 

Tutaj podam wam linki, tylko i wyłącznie do blogów, jednak po zajrzeniu na takowe, bardzo szybko odnajdziecie również ich Fanpage oraz Instagrama. A najbardziej ulubionymi, z tej kategorii są następujące witryny. 
⇨ B The Great - tę stronę tworzy, Zosia, szalona fanka filmów Disneya oraz książek, wraz z Beethovenem, czyli biało - czarnym Borderem. Zadziwia mnie ich oryginalność i fakt, ile ich duet wniósł dotychczas do mojego życia. 
⇨ Smells Like Adventure - dzikie przygody Łaciatego beagle'a i Dominiki, która poniekąd sprawiła, że ten blog wygląda, tak jak wygląda - śledzę z należytą dokładnością. I wam radzę to samo, bo naprawdę jest warto!
⇨ Vuk Vuk - dwa Bordery, które tworzą te stronę to po prostu niebo. Do tego jest również Weronika. czyli właścicielka papika i starszyzny. Kocham ich opisy i chyba byłoby trudno sprawić, abym przestała je czytać. 
⇨ Dzikość w sercu - mówiłam wam, że mimo, iż nie podróżuje zbyt dużo, kocham wszelkiego rodzaju blogi podróżnicze? Tak, blog Magdy i jej piesów, czyli Krakersa i Fibi, właśnie do takowych należy! Proszę się, jednak nie przestraszyć, gdyż ich stronka na razie jest w remoncie!
⇨ My Heart Chakra - kiedyś miał być to blog, tylko i wyłącznie Gosi, a teraz przejęły go, jej trzy przecudnej urody pieski. A mianowicie - Baloo i Ruby (mój najukochańszy Pucznik!), czyli Aussie oraz Nenya - Border Collie. 
⇨ Kobieca Foto Szkoła - to jeden z dwóch blogów, nie o tematyce psiej, które śledzę. Wszelkie kursy zawsze na propsie, sztosik i w ogóle bardzo okej, a tutaj jest ich mnóstwo. Dzisiaj zapisałam się nawet na jeden z nich. A co m tam!
⇨ Blue Kangaroo - studencki blog Ani, z którego czerpie moja nauka. I w sumie dobrze, bo znalazłam rzetelne źródło informacji, na temat sposobów, pokazujących jak tu coś, do mojej główki wbić. 

Psie firmy 

Nie śledzę ich dużo, a z połowy nic tak naprawdę nie mam, ale mimo wszystko postanowię je tutaj zamieścić, bo kiedyś chciałabym zaopatrzyć moje piesie, w coś z tych marek. 

⇨ Hauever - sprzedają własnoręcznie robione akcesoria dla psów oraz ich właścicieli. Ich saszetka treningowa, która ostatnio pojawiła się na rynku to jakiś hit! Dosłownie!
⇨ Furkidz.eu - również zajmują się sprzedażą własnoręcznie robionych akcesoriów, jednak posiadają oni nieco szerszy asortyment. Ich produkty na tyle urzekły Bark Side'ową matkę, że zaopatrzyła się ona w dwie obróżki dla Pepina, z tej oto firmy. W styczniu pisałam ich recenzję i chyba była naprawdę dobra, skoro jest to najpopularniejszy wpis z historii bloga. 
⇨ Belcando - super karmy mokre i nie tylko, chociaż Peppa jadła tylko te pierwsze. Tutaj również pisałam recenzję (na początku tego miesiąca). Cieszy mnie jakość ich produktów i niesamowicie ich za to podziwiam. 

12. Plany na przyszłość? 

Częściowa udzieliłam już na to pytanie odpowiedzi, już wcześniej, ale jeśli chodzi o takie plany na przyszłość, nie związane z zawodem to marzy mi się drewniany domek, w górach i stado Borderków. Nic innego mi do szczęścia nie potrzeba. Chociaż już, żeby nie było - zdrowie też się przyda. Za kilkanaście lat, po studiach chciałabym również zacząć podróżować po świecie, najlepiej po górach. Nadrabiam zaległości z dzieciństwa! Zasypiać w śpiworze, w namiocie, śpiewając piosenki, nieopodal fajczącego się ogniska - to brzmi jak sen! Mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda. Przynajmniej częściowo. Trzymajcie kciuki!

13. Wygrywasz w totka. Co robisz? 

Oj, to zależy jaka suma! Jednak, domyślam się, że autorka pytania (pozdrawiam serdecznie!) miała na myśli dużą sumkę. Jeżeli, się mylę - proszę o doprecyzowanie pytania w komentarzach. Załóżmy, żę chodziło o taki milion. Nie marzy mi się szczególnie taka sumka, obyłoby się bez. 

Jednak, jeśli wygrałabym - nie obraziłabym się, jakoś mocno i bardzo. Połowę przeznaczyłabym na dom mój, w górach - ten wymarzony oraz jego wyposażenie. Kolejną część na wyposażenie lokalu, gdzie będę pracować, a resztę oddałabym ubogim. Bo co zrobiłabym z taką sumą? 
Proszę wielkie gratulację, za przebrnięcie przez tą trzynastkę! Wam też się należy, jeżeli przeczytaliście całość, bo wyszło naprawdę, szalenie długo. Ja tam lubię długie wpisy, mam nadzieję, że wy również! 


2 komentarze

Pies źle zsocjalizowany, pozbawiony resztek wstydu, z silnym instynktem gończym i pasterskim (mimo, że korzeni ras gończych ani pasterskich u niej nie zauważono), posiadający swoje zdanie w wielu kwestiach, dążący do swoich celów, nierozumiący potrzeby uganiania się za latającym talerzem (czytaj: frisbee) - oto cała Peppa. Ale to nie wszystkie z jej cech. 

Dlaczego akurat Peppa znalazła swojego człowieka, na jednej z polskich wsi, mimo swojego ciężkiego charakteru i korzeni Pekińczyka oraz Spaniela Tybetańskiego? Czego nie wybrałam innego psa, odmawiając sobie przy tym wielkiego wyzwania, jakim jest ten pies? Dlaczego czasem z chęcią dodałabym go do rubensowskiego obrazu - Rzeź Niewiniątek? O tym wszystkim w dzisiejszym wpisie. 

Jakim cudem rudowłose psisko trafiło w moje ręce?

Teraz czas cofnąć się do września, cztery lata temu i zobaczyć co wówczas robiłam, żyjąc w niewiedzy, że już za moment w moim życiu pojawi się jeden kundel, który owinie sobie wokół palca moją, wtenczas dziewięcioletnią osobowość. A było to tak. 

Nadszedł już czas, aby wysiąść z auta, gdyż właśnie znaleźliśmy się na wsi, gdzie zamieszkiwała moja rodzina. Sumiennie przywitałam się z Krecikiem, czyli psem, który okupował nasze podwórko jeszcze przed tym diabłem tasmańskim, owiniętym w rude futerko, czyniące z niego okaz słodkości, ale tylko gdy się go nie zna. Potem dochodzi się do wniosku, że to jednak pomyłka, że to wcale nie tak jak myśleliśmy. Wiedzieliście, że już za czasów szczenięcych, moje psisko miało tajny plan zawładnięcia nad światem? 
Wracając jednak, do mojej mrożącej krew w żyłach historii, która z pewnością zżyna małym dzieciom sen z powiek, na czym cierpią ich poczciwi rodzice - podeszłam do drzwi, już miałam pukać, bo przecież człowiekiem kulturalnym jestem od dnia dzisiejszego, ani od dnia wczorajszego, najpewniej. Mój ruch uprzedziła jednak babcia, u której stóp kotłowało się małe szczeniątko, zwane fachowo Peppą. Fala szczęścia, ogarnęła mój dziecięcy umysł, jednak niestety nie mogę sobie przypomnieć co wówczas z siebie wydusiłam (najprawdopodobniej było to nic). Mam nadzieję, że to nie był dziecięcy okrzyk bojowy, pod nad wymiar denerwującym mnie tytułem - Piesek, piesek! Gdy słyszę podobne słowa z ust niedorozwiniętych, w temacie poczciwych piesków, małolatów - chciałabym wykrzyczeć nie ważne co, bo przecież nie od dziś wiadomo, że Natalka bluźnierstw nie używa, wszak język polski ma inne wyrazy niż, wstaw co zechcesz. 
Pamiętam, że podczas moich pierwszych odwiedzin u Peppinowskiej - zarzuciłam sobie za cel zrobienie szczenięciu wyśmienitej fotki. Jednakże wówczas, za telefon, w posiadaniu miałam jakiś przestarzały model LG-ika, co jak pewnie wiecie - wiązało się z tym, że zdjęcia chociażby w minimalnym stopniu ostrego, nim nie zrobię. Peszek. Teraz ze szczenięcego okresu mam tylko dwa zdjęcia. Jedno, jak Peppa macha łbem, co daje niefortunny obraz lwa (oczywiście, do reszty pozbawionego ostrości, światła i czegokolwiek innego), a drugie jest do bólu podobne do tego pierwszego okazu mojej mądrości.

Błędy wieku młodzieńczego 

Jeju! Pamiętam, jak za czasów papika nie wiedziałam, że pies powinien mieć smycz, albo chociaż obroże, więc nasze spacery wyglądały następująco. Najpierw idzie pies, pokazuje mi gdzie idziemy, za nim idę ja, a za mną zmarnowany Kret, któremu wówczas odmawiałam wszelkich kontaktów ze szczenięciem, które przecież miało u mnie taryfę ulgową. Co najlepsze, cokolwiek psica by nie uczyniła, byłam zmuszona (a przynajmniej, dzięki moim tamtejszym przekonaniom) podążać jej śladem, ponieważ bałam się wziąć kundla na ręce. Wiecie, jeszcze mi ręce poodgryza, albo nie wiem co jeszcze. 

Teraz jak to czytam, to normalnie we mnie się coś gotuję, a równocześnie czuję niedosyt, wiedząc jaka mądrość towarzyszyła Natalce level dziewięć. Chociaż z drugiej strony, kiedy wiem w jakim byłam wieku, nie oczekuje od siebie takiej wiedzy jaką mam teraz. A przecież i tak nie jest ona do końca kompletna. Dopiero rok później, kiedy w kalendarzu był już 2016r. łaskawie wzięłam moje dziecię, na me ramiona, co uczyniłam zapewnie niezbyt dobrze. To może dlatego, w dzisiejszych czasach Peppa za tym nie przepada? Całkiem możliwe. 
Nie pomyślałam wówczas o tym, aby zapewnić psu kontakty z innymi psami, niż podwórkowe burki. To chyba najbardziej odbiło się teraz na jej pomerdanym charakterze. Z resztą, teraz tak sobie myślę - z kim miałabym Peppę zapoznawać? Przecież nie z innymi wiejskimi kundlami, których relacja z właścicielem opierała się na - Ty pilnuj domu, za to będę cię karmił. Może byłoby to lepsze niż nic, jednak takie psy często mają w sobie spore pokłady agresji i nie tylko. Z resztą, pewnie sami rozumiecie o co mi chodzi. 
A wiecie jak relacja Peppy z innymi psami wygląda teraz, dzięki naszej pracy, która jednak nie zapewniła nam do końca dostatecznych efektów? Jesteśmy na etapie - akceptuję, ale tylko tego kogo chce. Może nie był to do końca efekt, który miałam w zamyśle, lecz uważam, że lepszy rydz niż nic. Do innych psów dzieciak obchodzi się z wrogością, objawiającą się na początku (tylko, a może aż?)  powarkiwaniem. Szczególnie nienawidzi innych suk. 

Nigdy, aż do lata poprzedniego roku nie wpadłam też na pomysł, aby nauczyć psa jeździć autem. Nie, nie chodzi mi o załatwienie psu jakiegoś prawka, czy czegoś w tym stylu, a o pracę nad jego zachowaniem podczas jazdy. Przechodząc, jednak do kolejnego błędu wychowawczego. 

Peppa w samym pojeździe zachowuje się przyzwoicie, ale wiem że niepewnie. Widzę, że sprawia jej to pewien dyskomfort. Pamiętam, że za drugim razem, gdy jechała do mojej izdebki na blokowisku, była sama z moim tatą. Gdy ruszali, Peppa wskoczyła na kolana kierowcy, co mogło być nieprzyjemne w skutkach. Ale najgorzej jest, gdy po tym piętnastominutowym dystansie opuszczamy auto. Jazda to jeszcze pół biedy, ale gdy wychodzimy z samochodu, pies jest taki rozemocjonowany, że o jakiejś pracy możemy zamarzyć. W ogóle nie może się skupić, ciągnie, myśląc wówczas, że zamienia się w traktor, zapomina o wszystkim co ją nauczyłam. 

Trochę to rozumiem i wiem, że to poniekąd moja wina, ale nie mam pojęcia jak ją tego oduczyć, gdyż jak już wspominałam - pies mój, jest pozbawiony wszelkich zasad psiarskiej etykiety, kiedy znajduje się nieopodal mojego domu. 
Pepinowskiej zdarza się też ciągnąć na smyczy, ale na szczęście udało mi się sprawić, iż moja i poniekąd jej udręka, nie trwała długo. A wszystko za sprawą smyczy. Gdy w końcu, dowiedziałam się, że może by takową psu sprawić, wybrałam model (dzięki Bogu) taśmowy, jednak potem chciałam być taka nowoczesna i w ogóle cool (nie wiem co wówczas miałam w głowie i specjalnie nie chce się dowiadywać), więc zaopatrzyłam się w automatyczny odpowiednik. Olaboga. Wszystko tym zepsułam, bo pies widział, że wówczas będzie mógł pójść gdzie chcę, jeżeli tylko pociagnie. Oduczenie jej tego zajęło mi naprawdę długo. I bardzo się cieszę, że to się udało. A teraz możemy korzystać ze smyczy automatycznej, jednak w postaci nierozciągającej się linki (poprzez zatrzymanie taśmy na długiej odległości). No i git. 

Zjadliwość rzeczy niezjadliwych to również element życia tego wiejskiego burka. Mam tutaj na myśli szamanko wszystkich poduszek i wszystkiego, co watą lub innym mięciutkim, wypchane. Jednak mam na to rozwiązanie. Widzieliście kiedyś takie kartony, w których jest przewożony towar w Biedronce? Sprawiłam sobie ot tak, takie pudło i wrzuciłam tam trochę zużytych, czyli nieco zchodzonych ubrań. Voila! Psioodporne legowisko przygotowane. Może nie wygląda najbardziej pożądanie, ale grunt że jest nie do zdarcia. 
Poza tym ta bestia, w pieskiej skórze nie mogła kiedyś powstrzymać chęci spania na wujkowym kaloszu. Nie wiem o co jej chodziło i zostawię to bez komentarza. 

W wieku bardzo młodzieńczym, nie wprowadziłam też pieskowej żadnych elementów sportów, ani żadnych zabawek, dlatego też teraz nie do końca czai po co to komu. Żałuję, najmocniej, bo nie ukrywam że bardzo chciałabym kiedyś żyć z poczuciem, że gdy wyrzucę frisbee Pepson przyleci, z prędkością światła i złapie je w pysk. Cóż, marzenia marzeniami, ale być może kiedyś przestaną być już tak odległe? 
Jak na razie, za rytuał uważam jednak fakt, żeby dążyć do potępienia tych psich przyzwyczajeń. Z każdym naszym spotkaniem staram się robić coś, aby być bliżej ideału. Czy nam wychodzi? Nie nam to oceniać. Ale warto próbować. Może akurat się uda? 
2 komentarze

Nosework to psia dyscyplina sportowa, która nie wymaga od nas zbytniej aktywności fizycznej i nie tylko. Każdy (no dobra - prawie każdy) pies jest zaopatrzony w narząd węchu, który jest kluczowy przy ćwiczeniach tego sportu. A dzisiaj będzie o noseworku, który wytrwale ćwiczę z moim piesem. Może te nasze treningi, odbiegają trochę od prawdziwej idei owego sportu, ale zdecydowałam się również umieścić w dzisiejszym wpisie informacje - nie z naszego życia wzięte, czyli to jak treningi noseworku powinny wyglądać naprawdę. To co? Zaczynajmy! 

Kategorię

Post będzie podzielony na kategorię, aby ułatwić jego czytelność. Mam nadzieję, że to rzeczywiście pomaga wam w odczytaniu notatki. Możecie dać znać, będę wdzięczna. Kategorie dzisiejszego wpisu: 

Co to jest ten cały nosework? 
Nosework alá Peppa 
Krótko o nagradzaniu 

Co to jest ten cały nosework? 

Nose - work, czyli tłumacząc z angielskiego na polskie - praca nosa. Czyli zapewne domyślacie się co jest najbardziej niezbędne do trenowania tej dyscypliny. Chyba nie muszę wam tego mówić! 
Węch to najczulszy narząd psa, więc myślę że warto go czasem trochę poćwiczyć. Poza tym do trenowania nie potrzebne jest naprawdę dużo różnych rzeczy, więc byłabym w stanie pokusić się o wyrażenie, iż jest to sport idealny dla ludków i psów, którzy nie mają kompetencji do innych dyscyplin. Zupełnie tak jak my. 
Chociaż w naszym przypadku to nie próbowałyśmy zbytnio swoich sił w innych sportach, ale jestem w stanie przewidzieć. Jak coś to proszę dzwonić, jestem wróżką, wróżę z kart. Żarcik (heheszki) - peszek, to nie prawda. 

A w tym wszystkim chodzi o to, żeby pies pokazał nam gdzie znajduje się dany zapach. Zapach, czyli coś co wcześniej starannie przygotowaliśmy. Robimy to za pomocą smakołyka lub innego cosia, umieszczonego w pudełku. Ale o nich za moment, w innej kategorii. Właściwie to możesz już do niej przejść, drogi psiarzu, ale miej świadomość, że przegapisz trochę cennych informacji. Wybór należy do ciebie. 
Kontynuując, jako zapach często wykorzystywane jest malutkie pudełko z dziurkami, w którego środku znajduje się coś pachnącego (to jest idea owego sportu). I tak to też wygląda na różnego rodzaju zawodach. Nie ukrywam, że wówczas ważnym elementem tej węchowej zabawy jest czas, który powinien być możliwie jak najkrótszy. Ale pamiętajcie, że od czegoś trzeba zacząć. Proszę mi tu nie karcić psa, za to że nie jest jeszcze gotowy na dany poziom trudności gry. Nie tędy droga (jak mają to w zwyczaju, mówić starsi ludzie), psiarzu. 

Nosework alá Peppa

My nosework ćwiczymy za pomocą, między innymi maty węchowej. Pewnie wiecie, że jest to taki długowłosy dywan, do którego wkłada się smakołyk. A pies ma za zadanie, za pomocą swego nosa, go znaleźć. Fajne, nie? Co najciekawsze, taką matę węchową można zrobić samemu, w bardzo prosty sposób! A przecież jeśli coś można zrobić tanim kosztem samemu, to po co to kupować? Jeśli jednak macie dwie lewe ręce to ceny takich mat wąchają się w granicach do stu dwudziestu złotych. Jest to jednak zależne od różnych czynników, takich jak np. wielkość czy też kolor. 

Uwaga! 

Przypominam jednak, że jest to tylko taki dodatek od nas, bo węszenie w macie absolutnie do noseworku się nie wlicza. Uważam jednak, że jest to takim czymś, co jednak można wykorzystać w celach alá noseworkowych, dlatego też piszę wam o tym, właśnie tutaj. Poza tym na razie nie ćwiczymy za pomocą pudełeczek i w sumie, do tego muszę chyba jeszcze dorosnąć, nie mniej jednak korzystamy aktualnie tylko i wyłącznie z zapachów umieszczonych gdzieś tam. 
Peppa jest trudnym psem, nie ukrywam, ale nie będę się też tym tłumaczyć. Bo gdyby tak było, nigdy bym nic z tym zwierzęciem nie zrobiła. A nie jest z naszym poziomem nauki, aż tak fatalnie.

Wracając jednak do tematu. Nasze treningi w okresie, kiedy trawa pokryta była grubą warstwą, białego puchu - opierały się na tym, że ja chowałam Peppie smakołyki w śniegu, a ona je ślicznie odnajdywała. Ogólnie rzecz biorąc, nie miała z tym większych problemów. Chcę spróbować jeszcze z pojemnikami, bo nie ukrywam i staram się podkreślać, że jest to kluczowe w tym sporcie. Nie mam jednak pojęcia, gdzie owe pudełka można zdobyć. Więc byłabym wdzięczna, jeżeli ktoś miły, podrzuciłby mi linka do takowego sklepu. Tak po przyjacielsku, wiecie o co chodzi. Chociaż podobnie jak z matą węchową, nie drogim kosztem można z jakiś niepotrzebnych materiałów stworzyć taki pojemnik. Jak spróbuję to powiem wam jak wyszło. 

Krótko o nagradzaniu 

Jeśli chcecie aby wasze noseworkowe treningu zamieniły się w waszą rzeczywistość i zamieszały się cicho do waszej codzienności to po znalezieniu zapachu, przez psa powinniśmy się pofatygować i wyjąć ze swej saszetki (lub kieszeni kurtki, wasza decyzja) coś do szamanka dla naszego piesa. Ot tak, żeby zwierz prostacko się nie zniechęcił, bo wtedy jak możecie się domyślać z zabawy nici. A nie o to tutaj chodzi. 

My do nagradzania za dobre wyniki w treningach zamówiliśmy Bosch Fruitees (smak banana i bodajże mango - sorry, ale nie pamiętam) i mam nadzieję, że się sprawdzą, ponieważ prawdopodobnie (prawdopodobnie, gdyż tak wynika z opinii znajomych mi psiarzy, a nie z mojej) są to smakołyki nie dużej wielkości i do tego są półwilgotne. A tego mi było trzeba! 
Moim marzeniem, zaraz po zaczęciu treningów z noseworku (spełniło się!) jest zaczęcie ćwiczenia frisbee, z psem. Nie jestem jednak, do końca przekonana co do tego, gdyż psisko nie widzi sensu zbędnego biegania za latającym talerzem. Przecież i tak nie jest szklany, to jak upadnie na ziemię to nic się nie stanie. Ale ja jestem śmieszna! :D
4 komentarze



Znasz to uczucie, kiedy robisz coś co kochasz, a i tak znajdą się tacy ludzie, którzy nie dość, że cię skrytykują to sprawią, że przestaniesz cieszyć się z tego, z czego się cieszyłeś? Ja znam i szczerze powiedziawszy, nie życzę wam, żebyście się kiedykolwiek z takowymi osobnikami spotkali. Zatem dzisiaj o tym, że ludzie źli, również mogą być dla ciebie dobrą lekcją. Ale jak to?

Dzisiaj będzie trochę masło - maślane, ale wydarłam z siebie wszystko, co dotychczas tworzyło w moim móżdżku taki nieustannie kręcony się dymek, zwany fachowo - chaosem. Cieszy mnie fakt, że w końcu przelałam to na klawiaturę, bo siedziało to we mnie od dłuższego czasu. Wiecie, teraz czuję się lżejsza (waga mi to powiedziała, alegoria i te sprawy). Ale ja jestem śmieszna (wyczuj ironię)!
Niewątpliwie w swoim codziennym życiu napotykamy na urokliwe i niezbyt urokliwe osobistości, nie mniej jednak przyjrzyj się dokładniej tym ostatnim, psiarzu. Rozszerz swe naprawdę urocze źrenice i spójrz daleko przed siebie. Czy widzisz to samo co ja? W twoim otoczeniu jest masa takich toksycznych osobistości, być może wcześniej nie zauważyłeś nawet połowy z nich. Ale wiedz co najpewniej przykuło twoją uwagę. Niewątpliwie jest to emanujące od nich uczucie zła i nienawiści w stosunku do innych. Taki czerwony simsowy kryształ, który przybity jest na amen, do człowieka i nie pozbędziemy się go choćby nie wiem co. No i bez większych trudności jesteśmy w stanie go wypatrzeć, jako osoba z zewnątrz. 
Zapewne nie jesteście - cud, miód i orzeszki, w stosunku do takich osób, chociaż wierzę, że się grubo pomyliłam. Jeśli świecicie nienawiścią, do takich osób, sami okazujecie to samo, co oni wam (przynajmniej w pewnym stopniu). I to od was ludzie mogą się uczyć, że nie warto tak robić. A szczerze mówiąc, nie cieszyłby mnie fakt, że nauczyłam kogoś czegoś, za pomocą okazywania nieprzyjemnego uczucia. Wolałabym (zupełnie, tak jak teraz) zapisać wszystko, po cichutku w formie wpisu, który nikogo nie krzywdzi. 

A haczyk w tym wszystkim jest taki, że w pewnym sensie sami jesteśmy dla siebie dobrą lekcją. Bo przecież na świecie nie mamy ideałów (jeśli jest tu ktoś taki, niech pierwszy rzuci kamieniem), co wiąże się z tym, że my sami również czasami robimy coś złego. Ale przynajmniej ja traktuje to jako świetne szkolenie. Takie coś, co sprawia, że dostaje powera, aby czynić dobro. Wy też tak macie?

Podsumowanie dla leniwych

Ludzie, którzy nie odznaczają się wielką przyjaźnią do was, mogą nauczyć was, że świat nie zawsze jest kolorowy, oraz że uśmiech na twarzy, jest jednak rzeczą pożądaną w tych trudnych czasach. Toksyczne osobistości mogą również pokazać nam, że czasami lepiej się nie odzywać, bo nie wychodzi nam to zawsze na dobre. Słowa są piękne, ale trzeba umieć to właściwie wykorzystać, a niektórzy tej umiejętności zwyczajnie nie posiadają. Poza tym - uczą nas również, jak ważny wpływ mogą mieć na nas ludzie, oraz że nie warto tracić czasu na zadawanie się z ludźmi, pozbawionymi szacunku do nas. 
Ano i na koniec - chciałabym powiedzieć wam jeszcze jedno. Nie mogło zabraknąć tego akcentu. No nie mogło! 
Jeśli oglądaliście lub w jakimś stopniu kojarzycie fabułę Star Wars'ów to pewnie wiecie, że był ktoś taki jak Darth Vader (kocham go). Z resztą trudno byłoby ten drobny szczegół zauważyć, bo swego czasu - czarne maski pojawiały się wszędzie! Nie mniej jednak, pewnie zauważyłeś, psiarzu, że ów łotr z początku był dobrym człowiekiem. Słodkim, zakochanym Anakinkiem, którego zniszczyła zazdrość. A przynajmniej tak ja to zrozumiałam. Przeszedł na Ciemną Stronę Mocy, pod wpływem impulsu, jaki zarzucił mu Imperator. 
Niektórzy mają na nas po prostu zły wpływ i czasem musimy się od nich odciąć, aby z tym skończyć.  
Nie daj Boże, jednak - nie próbujcie pozbywać się swoich nieprzyjaciół, w taki sposób, w jaki zrobił to Lord Vader, pod koniec szóstego epizodu! Ja jestem zwolennikiem tych nieco mniej drastycznych metod. Mam nadzieję, że wy również!
brak komentarze

W grudniu, wróć - aż w grudniu, udało nam się wygrać świąteczny konkurs, organizowany na Fanpage, producentów karmy - jakimi są Belcando. Żarcie już dawno zszamane, ale recenzje trzeba napisać. Zatem, do roboty! 
Przy tej recenzji chciałabym was nie zanudzić, bo wiem, że recenzje w moim wykonaniu są tym co wam się podoba. A przynajmniej to wnioskuję, po tym jaką takowe mają ilość wyświetleń. 

 Zawartość paczki

Paczka przyszła do nas, bardzo szybko, co nie umknęło mojemu zdziwieniu. A w środku, wcale nie małego, pudełka znajdywała się karma mokra i polewa - 100g Belcando Mastercraft Topping (o smaku, Beef, czyli wołowiny), puszka karmy wilgotnej Belcando Super Premium (o smaku łososia, z amarantusem oraz cukinią) i jeszcze jedna, większa saszetka - bodajże 300g. Niestety nazwy tej ostatniej nie pamiętam, a na stronie nie mogę tego znaleźć. Ale macie zdjęcia, a tam wszystko widać. 
Właściwie to mi się one nie podobają, ale jak wiecie - paczka doszła do mnie dawno, a wtedy nie przykuwałam aż takiej uwagi do tego co tutaj publikuję. Także ukłony do was i bardzo mocno przepraszam.

Jakość została perfidnie zniszczona przez platformę, jaką jest Blogger. O nie, jesteśmy zgubieni!

Poza tym w pudełku zidentyfikowałam też dwa kubeczki z miarką, o czym wtenczas wręcz marzyłam! To bardzo przydatny gadżet, gdyż znacznie pomaga w porcjowaniu karmy suchej. Oprócz tego dostałam też dwie - mini książeczki, z ofertą, jaką proponuję swoim klientom Belcando. Niestety jedna z nich, jest spisana po niemiecku, ponieważ, jak wiecie, albo nie - wszystkie produkty tej firmy są produkowane w Niemczech i zawierają tamtejsze składniki. Na nieszczęście, jednak - nie jestem w stanie odczytać cóż jest tam napisane, gdyż nie powiem wam ani jednego słowa w tym języku.

 O producencie słów kilka

Ja jako klient mogę powiedzieć od siebie, że jest to firma, która oferuje nam gotowe produkty żywieniowe dla psów. Są wolne od barwników i bogate w substancje, potrzebne do funkcjonowania dla naszych kudłatych podopiecznych. Warto zwrócić uwagę, na ceny, które rzeczywiście są niskie i jak najbardziej adekwatne do jakości produktu. A Belcando piszą o sobie tak:

„Dzięki użyciu specjalnych, wysokiej jakości składników, staliśmy się wyjątkowi w stosunku do innych dostawców w tym tych największych. Jako firma trwale związana z regionem Munsterland, używamy lokalnych surowców pochodzących od małych lub średnich dostawców. Przynosi to więcej korzyści w porównaniu z produktami dostępnymi na całym świecie. Dzięki samodzielnemu przygotowywaniu mięsa mamy pewność co do jego najlepszej jakości. Najwyższej klasy receptury z dużą ilością świeżego mięsa oraz odżywcze składniki - czynią karmę Belcando wyjątkową.”

To jest ta karma, o bardziej płynnej konsystencji. Belcando nazywa to polewą. 

Więcej słów o firmie możecie poczytać na ich stronie. A dokładniej tutaj. 


 Nasze odczucia

Karma nie śmierdzi i była dosyć szczelnie i estetycznie opakowana, co jest dla mnie jedną z ważniejszą rzeczy. Zwróciło to moją uwagę i jest to z pewnością dużym plusem. Nie jest to jakaś dziko dziwaczna papka, a prawdziwe, dobrze wyglądające, zwarte pożywienie dla psa. Takie powinno być każde. Jedno z opakowań zawierało dosyć płynną zawartość, natomiast inne były nieco bardziej zbitej konsystencji. Ta różnorodność zdecydowanie na plus, chociaż osobiście to zaobserwowałam, że Peppie najbardziej smakują takie bardziej zbite produkty (w paczce nie brakowało takowych). Nie mniej jednak, zjadła wszystko ze smakiem. To taki typowy wiejski burek, który zeżre wszystko co znajdzie na swojej pomerdanej drodze. Nie wiem, czy mam się z tego cieszyć, ale wydaje mi się, że nie jest to raczej zbytnią zaletą. Jednak radzimy sobie z tym, za pomocą komendy - nie wolno. Produkty tego producenta od razu wywarły na mnie dobre wrażenie, gdyż były mi wielokrotnie polecane. Szczerze powiedziawszy, nawet przez jakiś czas interesowałam się ich zakupem, aż w końcu wygrałyśmy konkurs. A wtedy już jakoś, tę myśl z głowy wywiało. Ale chyba niebawem będę musiała po raz kolejny zastanowić się nad uzupełnieniem naszej psiej spiżarni, produktami tej firmy.

Ale światło mi zaświeciło na górze. O fe!

 Dobra strona mocy

• Psiakom smakuje! Cóż rzec więcej? Belcandowskie żarło zostało zszamane przez moje psisko z prędkością światła, a może i szybciej, co czyni je daniem smakowitym dla psich mordek. • Powalający skład. To zaszczyt trzymać w pysku coś z tak dużą zawartością mięsa oraz produktów, potrzebnych psom do życia, aby mogły zwyczajnie funkcjonować. 
• Szczelne opakowanie produktów. Niby opakowanie - istny szczegół, a jednak warto zwrócić uwagę w czym wcześniej znajdywało się psie jedzenie. Bo sami wiecie - gdyby był to jakiś poszarpany woreczek, cały w brudach, zastanowilibyście się kilka razy, czy wasz pies napewno zajmie się jedzeniem jego zawartości. 
• Gratisy! Co jak co, ale coś co cieszy oko, a w dodatku znajdzie się w waszym ekwipunku za istne zero, to coś obok czego nie można przejść obojętnie! No nie można! 
• Brak mączki mięsnej w ich produktach. Zamiast mączki, używają zwykłego, świeżego mięska, co zdecydowanie odgrywa się na jakości. Mięso to jest według Belcando, kontrolowane przez samą firmę, co również byłoby, jakby nie patrzeć - sporym plusem, dla firmy.

Nazwy tej karmy, właśnie nie pamiętałam!

Gdzie można ich spotkać?

Belcando mają swoją stronę internetową oraz swojego Fanpage. W rubryce kontakt na ich stronie powinien pojawić się formularz kontaktowy (chociaż nie wiem czy w końcu go dodali, bo jeśli tak, to mi się nie wyświetla), do którego można wpisać treść wiadomości, kierowanej do tej firmy. Co do pisania wiadomości to chwalę sobie szybkość odpisywania na takowe, jaką dysponuję ten producent karmy. 
Natomiast ich produkty można dostać w kilku sklepach internetowych (jeśli chodzi o stacjonarne, to szczerze mówiąc - nie mam pojęcia). Jednym z takich sklepów jest, na przykład Zooplus. 

Jakby nie patrzeć, minusów karmy nie zauważono, także czas już zakończyć dzisiejszą notatkę. Była to jedna z tych krótszych recenzji, ale chyba zawarłam tutaj wszystkie potrzebne informacje. Podsumowując, jestem zadowolona i pies również, z produktów, które do nas przyszły. Naprawdę warto zaopatrzyć swoje pieski w ową karmę mokrą! 
brak komentarze
Nowsze Posty
Starsze Posty

CZEŚĆ!

CZEŚĆ!
Z tej strony Natalia i Peppa, czyli blogerka, książkoholiczka, miłośniczka fotografii, a przede wszystkim psiara w towarzystwie jej rudego psa. Jesteśmy dowodem, że nawet z kundelkiem da się osiągnąć wiele sukcesów oraz zyskać z niego świetnego kompana do odkrywania tajemnic codziennego życia!

INSTAGRAM

INSTAGRAM

NAJPOPULARNIEJSZE

  • Piszę, bo lubię - blog to nie przykry obowiązek
    Kiedy zakładałam tego oto bloga miałam zamysł, aby był on utrzymany w tematyce psiej - tak właściwie to nigdy bardziej nie zastanawiałam...
  • Październikowe Summa Summarum
    Październik. Z czym kojarzy wam się nazwa tego miesiąca? Wcielając się w pesymistycznego ducha, na myśl przychodzi mi jedynie deszcz, któ...
  • Niechciane szczenięta - jak pozbyć się problemu?
    To był sobotni wieczór. Dość zimny - jedna para skarpet i spodni stanowczo nie radziły sobie z napływem ujemnych temperatur. Wiem to, po...

SZUKAJ

KATEGORIE

#blogowanie #cele #książki #planowanie #podróż z psem #podsumowania #polecajki #porozmawiajmy o... #praktyczny psiarz #problemy peppy #przemyślenia #pytania czytelników #recenzje #summa summarum #wady i zalety

ARCHIWUM

Created with by BeautyTemplates