#peppabłędybłędy wieku szczenięcegocharakter Peppyhistoria Peppymała Natalkanasze błędypies problemowypies z problemamiszczeniak
Dziwny pies, czyli 50 twarzy Peppy
Pies źle zsocjalizowany, pozbawiony resztek wstydu, z silnym instynktem gończym i pasterskim (mimo, że korzeni ras gończych ani pasterskich u niej nie zauważono), posiadający swoje zdanie w wielu kwestiach, dążący do swoich celów, nierozumiący potrzeby uganiania się za latającym talerzem (czytaj: frisbee) - oto cała Peppa. Ale to nie wszystkie z jej cech.
Dlaczego akurat Peppa znalazła swojego człowieka, na jednej z polskich wsi, mimo swojego ciężkiego charakteru i korzeni Pekińczyka oraz Spaniela Tybetańskiego? Czego nie wybrałam innego psa, odmawiając sobie przy tym wielkiego wyzwania, jakim jest ten pies? Dlaczego czasem z chęcią dodałabym go do rubensowskiego obrazu - Rzeź Niewiniątek? O tym wszystkim w dzisiejszym wpisie.
Jakim cudem rudowłose psisko trafiło w moje ręce?
Teraz czas cofnąć się do września, cztery lata temu i zobaczyć co wówczas robiłam, żyjąc w niewiedzy, że już za moment w moim życiu pojawi się jeden kundel, który owinie sobie wokół palca moją, wtenczas dziewięcioletnią osobowość. A było to tak.
Nadszedł już czas, aby wysiąść z auta, gdyż właśnie znaleźliśmy się na wsi, gdzie zamieszkiwała moja rodzina. Sumiennie przywitałam się z Krecikiem, czyli psem, który okupował nasze podwórko jeszcze przed tym diabłem tasmańskim, owiniętym w rude futerko, czyniące z niego okaz słodkości, ale tylko gdy się go nie zna. Potem dochodzi się do wniosku, że to jednak pomyłka, że to wcale nie tak jak myśleliśmy. Wiedzieliście, że już za czasów szczenięcych, moje psisko miało tajny plan zawładnięcia nad światem?
Wracając jednak, do mojej mrożącej krew w żyłach historii, która z pewnością zżyna małym dzieciom sen z powiek, na czym cierpią ich poczciwi rodzice - podeszłam do drzwi, już miałam pukać, bo przecież człowiekiem kulturalnym jestem od dnia dzisiejszego, ani od dnia wczorajszego, najpewniej. Mój ruch uprzedziła jednak babcia, u której stóp kotłowało się małe szczeniątko, zwane fachowo Peppą. Fala szczęścia, ogarnęła mój dziecięcy umysł, jednak niestety nie mogę sobie przypomnieć co wówczas z siebie wydusiłam (najprawdopodobniej było to nic). Mam nadzieję, że to nie był dziecięcy okrzyk bojowy, pod nad wymiar denerwującym mnie tytułem - Piesek, piesek! Gdy słyszę podobne słowa z ust niedorozwiniętych, w temacie poczciwych piesków, małolatów - chciałabym wykrzyczeć nie ważne co, bo przecież nie od dziś wiadomo, że Natalka bluźnierstw nie używa, wszak język polski ma inne wyrazy niż, wstaw co zechcesz.
Pamiętam, że podczas moich pierwszych odwiedzin u Peppinowskiej - zarzuciłam sobie za cel zrobienie szczenięciu wyśmienitej fotki. Jednakże wówczas, za telefon, w posiadaniu miałam jakiś przestarzały model LG-ika, co jak pewnie wiecie - wiązało się z tym, że zdjęcia chociażby w minimalnym stopniu ostrego, nim nie zrobię. Peszek. Teraz ze szczenięcego okresu mam tylko dwa zdjęcia. Jedno, jak Peppa macha łbem, co daje niefortunny obraz lwa (oczywiście, do reszty pozbawionego ostrości, światła i czegokolwiek innego), a drugie jest do bólu podobne do tego pierwszego okazu mojej mądrości.
Błędy wieku młodzieńczego
Jeju! Pamiętam, jak za czasów papika nie wiedziałam, że pies powinien mieć smycz, albo chociaż obroże, więc nasze spacery wyglądały następująco. Najpierw idzie pies, pokazuje mi gdzie idziemy, za nim idę ja, a za mną zmarnowany Kret, któremu wówczas odmawiałam wszelkich kontaktów ze szczenięciem, które przecież miało u mnie taryfę ulgową. Co najlepsze, cokolwiek psica by nie uczyniła, byłam zmuszona (a przynajmniej, dzięki moim tamtejszym przekonaniom) podążać jej śladem, ponieważ bałam się wziąć kundla na ręce. Wiecie, jeszcze mi ręce poodgryza, albo nie wiem co jeszcze.
Teraz jak to czytam, to normalnie we mnie się coś gotuję, a równocześnie czuję niedosyt, wiedząc jaka mądrość towarzyszyła Natalce level dziewięć. Chociaż z drugiej strony, kiedy wiem w jakim byłam wieku, nie oczekuje od siebie takiej wiedzy jaką mam teraz. A przecież i tak nie jest ona do końca kompletna. Dopiero rok później, kiedy w kalendarzu był już 2016r. łaskawie wzięłam moje dziecię, na me ramiona, co uczyniłam zapewnie niezbyt dobrze. To może dlatego, w dzisiejszych czasach Peppa za tym nie przepada? Całkiem możliwe.
Nie pomyślałam wówczas o tym, aby zapewnić psu kontakty z innymi psami, niż podwórkowe burki. To chyba najbardziej odbiło się teraz na jej pomerdanym charakterze. Z resztą, teraz tak sobie myślę - z kim miałabym Peppę zapoznawać? Przecież nie z innymi wiejskimi kundlami, których relacja z właścicielem opierała się na - Ty pilnuj domu, za to będę cię karmił. Może byłoby to lepsze niż nic, jednak takie psy często mają w sobie spore pokłady agresji i nie tylko. Z resztą, pewnie sami rozumiecie o co mi chodzi.
A wiecie jak relacja Peppy z innymi psami wygląda teraz, dzięki naszej pracy, która jednak nie zapewniła nam do końca dostatecznych efektów? Jesteśmy na etapie - akceptuję, ale tylko tego kogo chce. Może nie był to do końca efekt, który miałam w zamyśle, lecz uważam, że lepszy rydz niż nic. Do innych psów dzieciak obchodzi się z wrogością, objawiającą się na początku (tylko, a może aż?) powarkiwaniem. Szczególnie nienawidzi innych suk.
Nigdy, aż do lata poprzedniego roku nie wpadłam też na pomysł, aby nauczyć psa jeździć autem. Nie, nie chodzi mi o załatwienie psu jakiegoś prawka, czy czegoś w tym stylu, a o pracę nad jego zachowaniem podczas jazdy. Przechodząc, jednak do kolejnego błędu wychowawczego.
Peppa w samym pojeździe zachowuje się przyzwoicie, ale wiem że niepewnie. Widzę, że sprawia jej to pewien dyskomfort. Pamiętam, że za drugim razem, gdy jechała do mojej izdebki na blokowisku, była sama z moim tatą. Gdy ruszali, Peppa wskoczyła na kolana kierowcy, co mogło być nieprzyjemne w skutkach. Ale najgorzej jest, gdy po tym piętnastominutowym dystansie opuszczamy auto. Jazda to jeszcze pół biedy, ale gdy wychodzimy z samochodu, pies jest taki rozemocjonowany, że o jakiejś pracy możemy zamarzyć. W ogóle nie może się skupić, ciągnie, myśląc wówczas, że zamienia się w traktor, zapomina o wszystkim co ją nauczyłam.
Trochę to rozumiem i wiem, że to poniekąd moja wina, ale nie mam pojęcia jak ją tego oduczyć, gdyż jak już wspominałam - pies mój, jest pozbawiony wszelkich zasad psiarskiej etykiety, kiedy znajduje się nieopodal mojego domu.
Pepinowskiej zdarza się też ciągnąć na smyczy, ale na szczęście udało mi się sprawić, iż moja i poniekąd jej udręka, nie trwała długo. A wszystko za sprawą smyczy. Gdy w końcu, dowiedziałam się, że może by takową psu sprawić, wybrałam model (dzięki Bogu) taśmowy, jednak potem chciałam być taka nowoczesna i w ogóle cool (nie wiem co wówczas miałam w głowie i specjalnie nie chce się dowiadywać), więc zaopatrzyłam się w automatyczny odpowiednik. Olaboga. Wszystko tym zepsułam, bo pies widział, że wówczas będzie mógł pójść gdzie chcę, jeżeli tylko pociagnie. Oduczenie jej tego zajęło mi naprawdę długo. I bardzo się cieszę, że to się udało. A teraz możemy korzystać ze smyczy automatycznej, jednak w postaci nierozciągającej się linki (poprzez zatrzymanie taśmy na długiej odległości). No i git.
Zjadliwość rzeczy niezjadliwych to również element życia tego wiejskiego burka. Mam tutaj na myśli szamanko wszystkich poduszek i wszystkiego, co watą lub innym mięciutkim, wypchane. Jednak mam na to rozwiązanie. Widzieliście kiedyś takie kartony, w których jest przewożony towar w Biedronce? Sprawiłam sobie ot tak, takie pudło i wrzuciłam tam trochę zużytych, czyli nieco zchodzonych ubrań. Voila! Psioodporne legowisko przygotowane. Może nie wygląda najbardziej pożądanie, ale grunt że jest nie do zdarcia.
Poza tym ta bestia, w pieskiej skórze nie mogła kiedyś powstrzymać chęci spania na wujkowym kaloszu. Nie wiem o co jej chodziło i zostawię to bez komentarza.
W wieku bardzo młodzieńczym, nie wprowadziłam też pieskowej żadnych elementów sportów, ani żadnych zabawek, dlatego też teraz nie do końca czai po co to komu. Żałuję, najmocniej, bo nie ukrywam że bardzo chciałabym kiedyś żyć z poczuciem, że gdy wyrzucę frisbee Pepson przyleci, z prędkością światła i złapie je w pysk. Cóż, marzenia marzeniami, ale być może kiedyś przestaną być już tak odległe?
Jak na razie, za rytuał uważam jednak fakt, żeby dążyć do potępienia tych psich przyzwyczajeń. Z każdym naszym spotkaniem staram się robić coś, aby być bliżej ideału. Czy nam wychodzi? Nie nam to oceniać. Ale warto próbować. Może akurat się uda?
2 komentarze
Miło się czyta, powiem ci :D
OdpowiedzUsuńNiektóre z tych problemów znam z mojego własnego życia z Tobim.
Co do samochodu (i nie tyko!) polecam wprowadzić komendę zwalniajaca (np. Ok), która oznaczać ma, że piesu wolno już wstać (np. z siadu), wyjść przez drzwi albo z auta. Dobre ćwiczenie na psa, który musi wszystko już teraz w tej sekundzie
Cieszę się!
UsuńA jeśli chodzi o auto, mam nadzieję, że się uda. Chociaż tak jak pisałam we wpisie, pół biedy, jeżeli jest w aucie. Jak jest ze mną to już w ogóle, nie jest do końca źle. Jednak, gdy jest z tatą to już szajba odbija pieskowi.
Dla mnie w tej kwestii najważniejsze jest skupienie. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się skupić zupełnie jej uwagę na mnie.
Pozdrawiam cię i Łaciatego! ;)